Rumunia z ogromnym potencjałem!

Opracował: Krzysztof Danielewicz, 2024 r.

Weekend majowy 2024 r. i dziewięć dni wolnego to szansa zarazem na wypoczynek, jak i stres, jak ten czas dobrze wykorzystać. Co bym jednak nie myślał i tak do głowy przychodziła mi Rumunia. Kraj położony jeden dzień jazdy z Gniezna, sympatyczni ludzi, pyszne jedzenie i wspaniała natura.

Rumunia to bardzo ciekawy kraj, który graniczy z Węgrami, Serbią, Bułgarią, Ukrainą i Mołdawią, natomiast od wschodu – z Morzem Czarnym. Ma powierzchnię 238 391 km2. Liczba ludności to około 18 mln. Obowiązująca waluta to lei (RON), gdzie 1 USD to około 5 RON. Religią dominującą jest prawosławie. Kraj uważam za wyjątkowo urodziwy, co wynika z jego górzystego charakteru – 30% zajmują Karpaty, które dominują w środkowej części Rumunii.

W związku z tym, że wyjechałem trochę później, pierwszego dnia pokonałem 900 km i dojechałem poprzez Słowację do pięknego i sympatycznego węgierskiego miasta Debreczyna. Miasto, liczące około 200 tys. mieszkańców, w sobotni wieczór 27 kwietnia było trochę rozbawione – kilka otwartych restauracji i barów, kluby z muzyką na żywo oraz wielu młodych ludzi szwendających się to tu, to tam. Pomimo że były to nocne godziny, miasto wyglądało na czyste, ładnie odrestaurowane i niezbyt tłoczne. Można było zauważyć wielu ludzi pochodzących z całego świata: czarnoskórych, o azjatyckich czy arabskich rysach twarzy. Wszędzie panowała bardzo pokojowa i przyjacielska atmosfera.

Zdjęcia 1-7. Debreczyn.

Przenocowałem w spokojnym i położonym blisko centrum hotelu. Rano pobiegałem i miałem okazję zrobić kilka zdjęć centrum Debreczyna w pięknych słonecznych kolorach. Po godzinie 10.00 wyjechałem w kierunku granicy z Rumunią. Na granicy było przede mną tylko jedno auto, więc po dosłownie pięciu minutach oczekiwania znalazłem się po stronie rumuńskiej. Od razu za granicą kupiłem winietę i pojechałem w kierunku Satu Mare. Mijałem wiele większych i mniejszych wsi, które wyglądały pięknie, również dzięki funduszom europejskim. Po drodze zauważyłem wiele punktów z warzywami czy owocami. Gdzieniegdzie można przeżyć szok kulturowy, ponieważ nielubiani przez Rumunów Cyganie szaleli końskimi zaprzęgami. Rumuńscy Cyganie są bardzo biedni i nawet w kwietniu chodzili boso, tradycyjnie żebrząc… Niestety w Polsce wiele osób postrzega Rumunię przez pryzmat tego narodu, myśląc, że Rumun to Cygan. Prawda jest taka, że nie można z wyglądu, w większości, odróżnić Polaka od Rumuna – nie dosyć, że mamy podobny temperament, to także rysy twarzy.

Zdjęcie 8-11. Satu Mare.

W mieście Satu Mare zrobiłem godzinną przerwę na kawkę i zwiedzanie pięknie odrestaurowanego centrum miasta. To już kolejne rumuńskie miasto, które jest świetnie odrestaurowane, z bardzo rodzinną i przyjazną atmosferą. Po miłej przerwie kontynuowałem podróż w kierunku Gór Marmaroskich. Góry Marmaroskie to część Wewnętrznych Karpat Wschodnich na terenie Rumunii i Ukrainy, o długości głównego grzbietu 93 km i obszarze około 2000 km2.

Przez pierwsze 30–40 km droga była prosta, a następnie zmieniła się w krętą (jak to w górach). Dokoła niej rosły piękne liściaste lasy, podobne do tych w naszych Bieszczadach, widać też pastwiska z owcami, dużo krów oraz kóz. Po jakimś czasie zatrzymałem się i zacząłem szukać noclegu. Poprzez Booking znalazłem hotel, który według mapy znajdował się kilka kilometrów od głównej trasy. Po drodze kontaktowała się ze mną poprzez WhatsApp właścicielka – udzieliła mi wszystkich najważniejszych informacji, ponieważ na miejscu była tylko jej matka, która nie mówiła po angielsku. Pytała się, czy wiem, że do hotelu jedzie się 2,5 km polną drogą. Dla mnie nie był to żaden problem. Po drodze spotkałem jeszcze parę przemiłych Polaków, którzy nissanem podróżowali podobnie jak ja, czyli na pełnej improwizacji.

Zdjęcie 12. Cyganie rumuńscy.

Zdjęcia 13-15. Pierwsze widoki na Góry Marmaroskie.

Kiedy dojechałem do hotelu, poczułem się jak w raju. Zresztą po drodze było widać prawdziwe naturalne górskie życie. Hotel oddalony od drogi asfaltowej o około 2,5 km, piękna dolina, gdzie obok rzeki biegnie polna droga, dokoła cudowna i dzika natura. Po przejęciu pokoju zaliczyłem godzinny spacer, idąc polną drogą i podziwiając naturę.

W hotelu, kiedy chciałem opisać dwudniowe wrażenia, dojechał właściciel hotelu, który dał mi wiele ciekawych namiarów na miejsca warte odwiedzenia. Od razu było widać rumuńską gościnność. Pan zapytał, czy wypiję sznapsa, na co ja, jak zawsze, odpowiedziałem, że z przyjemnością. Pyszna i mocna palinka oraz rozmowa trochę się przeciągnęły, ale dzięki temu dowiedziałem się, co bezwzględnie muszę zobaczyć w Rumunii. Powoli układała mi się trasa na kolejne dni. To lubię – Krzysztofa podróże bez planu zawsze wyglądają tak samo. Pierwszego dnia mam ogólny kierunek podróży, która się wypełnia szczegółami w miarę poznawania nowych ludzi. Wszystko tylko po to, aby moi przyszli klienci byli zachwyceni miejscami, w które ich zabiorę.

Zdjęcia 16-20. Hotel i jego okolice.

Kolejnego dnia pojechałem zobaczyć najwyżej położony wodospad w Rumunii. Po około godzinie jazdy dolinami od miejscowości Viseu de Sus, gdzie praktycznie nie można było jechać szybciej niż 50–60 km/h, dojechałem na parking kompleksu Borsa – Cascade Cailor Complex Borsa, gdzie zostawiłem samochód. Następnie kupiłem bilet na wyciąg krzesełkowy i wjechałem na górę. Widoki już z wyciągu były bardzo piękne – wszędzie zielone wzgórza, niektóre z nich jeszcze pokryte śniegiem. Po wjeździe na szczyt należało jeszcze iść około 30 minut, aby zobaczyć przepiękny wodospad, gdzie woda spadała ponad 150 m w dół. Na szczęście nie trafiłem jeszcze na szczyt turystyczny. Po zrobieniu zdjęć udałem się spacerkiem w dół. Po drodze spotkałem grupę sympatycznych Polaków, z którymi wymieniłem się wrażeniami ze zwiedzania Ukrainy i Rumunii.

Zdjęcia 21-28. Rejon wodospadu.

Na dole, wracając autem do hotelu, wstąpiłem do polecanej mi przez właścicielkę hotelu restauracji, gdzie zjadłem pyszny obiad i odpocząłem. Obiad w pięknie położonej restauracji bardzo mnie zrelaksował. Pyszne potrawy, a na zakończenie – kawka, wino i palinka. Kiedy wróciłem do hotelu, postanowiłem iść na spacer po wsi. Wychodząc, natknąłem się na właściciela hotelu, który zasugerował mi trasę przez las pod górę, gdzie na szczycie miałem zobaczyć ośnieżone szczyty innych gór. Droga okazała się dość wymagająca, a dodatkowo zbliżała się noc, przez co chodzenie w nocy po lesie zrobiło się ryzykowne. Kiedy już w końcu wróciłem, pojechałem jeszcze z właścicielami hotelu do ich dwóch innych hotelowych lokalizacji obejrzeć stare drewniane domy pod wynajem. Za bardzo przyzwoite pieniądze można u nich wynająć drewniany dom nad samą rzeką lub na jednym ze wzgórz, będąc całkowicie oderwanym od cywilizacji. Wszystkie leżały przy polnej drodze, otoczone pięknymi zielonymi wzgórzami, a najbliższa droga asfaltowa znajdowała się w odległości 2 km.

Zdjęcia 29-30. Dom turystyczny pod wynajem.

Czas w Rumuni szybko biegnie, szczególnie że to piękny i przyjazny kraj. Jeżdżąc cały dzień po okolicy, mogłem podziwiać cudowne zielone wzgórza i doliny. Kolejnego dnia rano, 30 kwietnia 2024 r. zamierzałem wybrać się na sześciogodzinną podróż jedną z niewielu lub jedyną działająca leśną kolejką wąskotorową. Ciekawostka jest taka, że w Rumunii lokomotywy spalinowe do kolejek produkowano aż do 1986 r. Obecnie kolejka jest prowadzona przez prywatnego właściciela. Widać po liczbie turystów, że był to strzał w dychę. W Rumunii cały czas dostępnych jest kilkaset kilometrów torów kolejowych. Generalnie kolejka służy do wożenia robotników leśnych do lasu i wywożenia ściętego przez nich lasu.

Kolejka w maju rusza o godzinie 9.30 i 10.00, w sezonie kursów jest chyba pięć. Już miałem bilet kartonikowy, w cenie około 85 PLN, przypominał stare polskie bilety w pociągach. Parking był pełen samochodów, zauważyłem także dużo Polaków czy samochodów na polskich numerach rejestracyjnych.

Jadąc kolejką, która startowała z Viseu de Sus, początkowo można podziwiać rumuńskie zabudowania, które później przechodziły płynnie na bardziej naturalne widoki. Po około dwóch godzinach nastąpiła mała przerwa na dolanie wody do parowozu, następnie po około 40 minutach dalszej jazdy dojechaliśmy do stacji końcowej. Na stacji Palatin przygotowano posiłek dla turystów. Można było zwiedzić muzeum, pospacerować po okolicy czy posłuchać dość agresywnej muzyki rumuńskiej, która leciała ze starych, słabej jakości głośników. Droga powrotna okazała się równie urokliwa, a najładniejsze były łuki na biegnącą obok torów rzekę.

Zdjęcia 31-43. Kolejka wąskotorowa.

Po wycieczce, którą polecam każdemu, zadzwoniłem do właścicielki hotelu i zapytałem, co mogę jeszcze zobaczyć. Zaproponowała mi oddaloną o ponad godzinę jazdy autem wieś Breb, która jest bardzo atrakcyjna turystycznie ze względu na dużą liczbę drewnianych domów. Po drodze zatrzymałem się jeszcze we wsi Barsana, w której znajduje się absolutnie cudowny kompleks klasztorny z XIII w., znajdujący się obecnie na liście UNESCO. Zgodnie z lokalną tradycją są to budowle drewniane, kryte gontem, a powstawały pod nadzorem architekta Dorela Cordos. Kompleks klasztorny składa się m.in. z Bramy Maramurskiej, dzwonnicy, przepięknej cerkwi, ołtarza letniego, kaplicy oraz budynków mieszkalnych i gospodarczych. Główna cerkiew z wieżą osiągającą wysokość 57 m przez wiele lat była najwyższym obiektem drewnianym w Europie.

Zdjęcia 44-49. Kompleks Barsana.

Po drodze do wsi Breb miałem okazję podziwiać piękne zielone wzgórza i ciekawe wsie. Szczególnie interesujące okazały się domy drewniane i często ogromne drewniane bramy. Bramy były niesamowicie ciekawie zdobione, przez co przyciągały wzrok. We wsi Breb w kilku miejscach znajdowały się wystawione stragany z oryginalnymi tradycyjnymi rumuńskimi strojami oraz produktami, szczególnie palinką. Można było też wejść do niektórych zagród zrobić zdjęcia czy popróbować lokalnych specjałów. We wsi znajdowała się także bardzo ładnie zdobiona drewniana karczma, oferująca pyszny lokalny posiłek. Widać było, że we wsi mieszają się na przemian współczesne domy ze starymi drewnianymi. Można tam zobaczyć wszystkie elementy rumuńskiej architektury drewnianej, począwszy od kościołów, nagrobków, drewnianych bram, ogrodzeń z desek czy wyplatanych z leszczyny, poprzez drewniane zabudowania gospodarskie i w końcu piękne stare drewniane domy. Wiem, że wielu Polaków ma bardzo negatywne stereotypy na temat Rumunów, które wynikają z obecności w Polsce rumuńskich Cyganów. Prawda jest taka, że są oni bardzo podobni do nas, kraj mają cudowny, podobny do naszych Bieszczad czy Beskidów. Jeśli ktoś szuka biedy w Rumunii, to jej tutaj nie znajdzie, i nawet konie z zaprzęgami, dość tu jeszcze powszechnymi, tego nie zmienią. Widać też dużą sympatię, jaką się darzą ludzie w tym kraju – na każdym kroku się zagadują, dyskutują czy żartują. To naprawdę piękny i godny polecenia kraj.

Na miejscu w znanej drewnianej karczmie zjadłem pyszny tradycyjny obiad – kiełbaski z ziemniakami, krojonymi w kawałki w łupinach. We wsi lokalna ludność wystawiała także swoje rękodzieło czy sprzedawała produkty spożywcze. Po degustacji kupiłem trochę rumuńskiej sławnej palinki domowej roboty. Fajnie wyglądał moment, kiedy pani nalewała z beczki pełnej palinki do butelek ten pyszny trunek. Wcześniej w kilku miejscach widziałem, jak ludzie pędzą beczkami palinkę, pod gołym niebem w biały dzień, bez stresu, że przyjedzie policja i zneutralizuje sprzęt do produkcji, o odpowiedzialności karnej już nie wspominam. Ta sama Unia Europejska, a jak wygląda ona w praktyce. Rumuni mogą dużo więcej niż nasi mistrzowie ducha puszczy w Podlasia. To samo dotyczy jedzenia – prawie każdy we wsi ma tutaj kury, kaczki czy świnie na wolnym wybiegu, dzięki czemu produkują żywność o smaku, który w Polsce jest deficytowy i dostępny dla wybranych, i to jeszcze w wybranych rejonach kraju.

Zdjęcia 50-67. Wieś Breb.

Kolejnego dnia, czyli 1 maja, miałem w planach przemieścić się do Sibiu – miasta, które znałem sprzed lat, kiedy jako żołnierz odbywałem tutaj dwutygodniowe ćwiczenia wojskowe. Pamiętam, że miasto, znane także pod starą nazwą Siedmiogród, robiło na mnie ogromne wrażenie. Piękna, nieźle utrzymana starówka – według niektórych najpiękniejsza starówka Europy Środkowo-Wschodniej – codziennie przyciągała tysiące turystów i samych mieszkańców miasta. Klimat wąskich uliczek, piękne place, koncerty i piękna gra światła szczególnie wieczorem na każdym chyba odcisnęły swoje wrażenie.

Rano zapłaciłem rachunek i po raz pierwszy od dawna nie chciałem wyjeżdżać. Hotel, w którym spędziłem trzy noce, położony był 2,5 km od głównej drogi asfaltowej, pośród gór pokrytych lasem. Dokoła same łąki, na których pasły się konie, krowy, owce czy kozy. Poza tym na każdym kroku słychać śpiew ptaków i szum płynącej nieopodal rzeczki. To wszystko spowodowało, że chciałem się położyć na leżaku, wsłuchać w szum drzew, wypić lampkę rumuńskiego winka i nigdzie się nie ruszać. Niestety, plany należy realizować, podjechałem więc jeszcze 300 metrów do sąsiedniego gospodarstwa, gdzie zakupiłem kozie sery, a w miasteczku – kilka litrów miodu z Karpat, polecanego przez właścicielkę hotelu.

Jadąc kilka godzin na południe przez Rumunię, przez większość czasu miałem okazję pokonywać zakręty i przebijać się prze wyższe i niższe wzgórza. Jazda po tym pięknym kraju to prawdziwa przyjemność. Widząc, gdzie i jak się wypasają zwierzęta, zrozumiałem, dlaczego ich żywność jest tak pyszna. Oczywiście bardzo często można spotkać konie z wozem, ale to nie świadczy o tym, jak by niektórzy chcieli, że to zacofany kraj. Jak wszędzie, wiele osób jest tu jeszcze biedna. Jednak co do zasady drogi są dobre lub bardzo dobre, oczywiście boczne są gruntowe, jak i u nas. Miejscowości są czyste i sukcesywnie remontowane, a ludzie – bardzo mili i sympatyczni. Można też wypić piwko pod sklepem, tak jak u nas kiedyś. Kierowcy, jak i u nas, w większości przekraczają dopuszczalną prędkość o około 20 km, ale jeżdżą bezpiecznie. Nikt tu nie trąbi i nie wymusza pierwszeństwa. Czasami stoi gdzieś policja, ale wszyscy ostrzegają się, więc nie ma problemu. Jeżdżąc po Rumunii, człowiek łapie taki spokój wewnętrzny i luzik.

Po drodze wstąpiłem na dwie godziny do miejscowości Alba Julia. Słynie ona z tego, że znajduje się tam świetnie odrestaurowana cytadela z XVII w., która powstała na terenie, gdzie kiedyś działał fort rzymski. Prawdopodobnie tutaj także kształtowała się państwowość Rumunów, przez co miejsce jest dla nich bardzo ważne. Większość budynków w cytadeli, poza jednostką wojskową, znajduje się w prawie idealnym stanie. Całą cytadelę otaczają fosa i umocnienia, które robią ogromne wrażenie. Zresztą była fosa jest dzisiaj wykorzystywana jako ścieżka spacerowa, znajduje się tam także kilka restauracji. W cytadeli znajduje się kilka muzeów czy kościołów, chętnie odwiedzanych przez licznych turystów. Akurat będąc tam o godzinie 18.00, miałem okazję być świadkiem wejścia kolumny żołnierzy rzymskich z całym orszakiem innych rekonstruktorów i rekonstruktorek. Pamiętam, że kilka lat wcześniej w tym samym miejscu o określonych godzinach odbywała się odprawa wart żołnierzy z okresu XVII w. Ponowny przyjazd do Alba Julia sprawił mi ogromną przyjemność. Jedyny mankament to brak słońca, który znacznie utrudnił mi zrobienie dobrych zdjęć.

Zdjęcia 68-82. Alba Julia.

Po spacerze w Alba Julia dojechałem szybko autostradą do Sibiu. Rumuni mają kilkaset kilometrów autostrad, ale co do zasady jeździ się typowymi drogami, co znacznie ogranicza szybkość przemieszczania się po tym pięknym kraju. Około godziny 19.00 byłem już w Sibiu. Po szybkiej rejestracji w hotelu udałem się spacerem około 2,5 km do centrum miasta, które prawie wcale się nie zmieniło. Piękna architektura, mnóstwo ludzi, restauracje czy lodziarnie. Tak zapamiętałem to miasto i takim je zobaczyłem ponownie.

Po zjedzeniu kolacji w polecanej w internecie restauracji udałem się na kilkugodzinny spacer uliczkami i placykami tego pięknego miasta, gdzieniegdzie zatrzymując się na lampkę pysznego winka. Liczba świetnych, pochowanych na małych placykach czy wąskich uliczkach restauracji czy kawiarni zadowoli każdego turystę czy mieszkańca miasta.

Zdjęcia 83-94. Sibiu nocą.

Kolejnego dnia miałem w planach pojechać kilkadziesiąt kilometrów w góry Karpaty, aby przejechać przechodzącą przez nie słynną Trasą Transfogaraską. Czytałem w internecie, że jest zamknięta do końca czerwca, ale po cichu liczyłem, że może jednak do jakiejś wysokości dojadę. I tak właśnie się stało – dojechałem tylko do pewnej wysokości, skąd można było wjechać kolejką wagonikową nad jezioro Bâlea lub udać się spacerem do podnóża wodospadu. Na miejscu w restauracji zjadłem mici, czyli mielone mięso z grilla podawane razem z pastą kukurydzianą polentą. Następnie udałem się na godzinny spacer do wodospadu i z powrotem. Zauważyłem na miejscu wielu turystów z Polski, którzy przyjeżdżali samochodami prywatnymi i autokarami. Sam spacer do wodospadu nie był zbyt wymagający poza ostatnimi 10 minutami trudnych podejść. Wysiłek się opłacał a widoki były piękne, brakowało tylko trochę słońca do ładnych zdjęć.

Wracając powoli krętymi drogami, natknąłem się na najlepszy widok tego dnia. Na parkingu przy drodze leżał sobie piękny niedźwiedź. Leżał i nic sobie nie robił z przejeżdżających samochodów. Reagował tylko bardzo dynamicznie w momencie, gdy ktoś rzucał mu coś do jedzenia. Jednak po chwili znowu się kładł i czekał na kolejną porcję darmowego jedzenia. Niesamowity widok. Nie ukrywam, że jadąc do Rumunii, miałem nadzieję, że spotka mnie szczęście i zobaczę misia, których podobno jest w tym kraju około 13 tys. Przy 300 naszych polskich misiach to ogromna liczba. Patrzyłem na niego chyba z 20 minut z odległości może 4–5 m bez ryzyka, że coś mi się może przydarzyć.

Zdjęcia 95-106. Wycieczka pod wodospad.

Po powrocie do Sibiu przez kilka kolejnych godzin spacerowałem po starówce tego pięknego i turystycznego miasta. Na każdym kroku można tu zjeść smaczny regionalny posiłek czy napić się dobrego rumuńskiego wina. Późnym wieczorem zatrzymałem się na degustację w małej kawiarni w bardzo bocznej uliczce. W większości restauracji obsługa mówi świetnie po angielsku. Miasto ma wiele do zaoferowania turystom – zarówno w samym mieście, jak i w odległości 30 minut jazdy samochodem do najbliższego pasma górskiego.

Zdjęcia 107-120. Sibiu.

Ostatni cały dzień w Rumunii, 3 maja, spędziłem mocno w ruchu. Od właścicieli pierwszego hotelu na północy Rumunii dostałem namiary na trzy punkty, które bezwzględnie chciałem zobaczyć. Pierwszy to przepiękna wieś Rimatea, zamieszkała przez Węgrów. Licząca sobie kilkaset lat miejscowość powstała w związku z odkryciem rud żelaza. Obecnie jest znana ze swojej bezcennej i przepięknej architektury, którą można podziwiać, gdyż zachowało się ponad 140 oryginalnych domów. Sama miejscowość położona jest pomiędzy dwoma pasmami wzgórz. Na miejscu można pospacerować i spróbować lokalnych specjałów. W okolicznych wsiach oferowane są też wyroby prosto z gospodarstwa.

Zdjęcia 121-124. Piękne wsie mijane na trasie do miasta Rimatea.

Zdjęcia 125-137. Piękne miasteczko Rimatea.

Po wizycie w węgierskiej wsi pojechałem do miasta Turda, które słynie z kolei z otwartej dla zwiedzających kopalni soli – Salina Turda. Znajduje się ona kilka kilometrów od samego miasta. Przed nią mieszczą się parking i mały budynek administracyjny, gdzie za cenę 60 RON kupujemy bilet i zwiedzamy kopalnie. Do kopalni schodzimy długimi na kilkadziesiąt metrów schodami. Następnie odwiedzamy różne sale solne powstałe po wydobyciu soli. Dwie największe i robiące ogromne wrażenie są ze sobą połączone. Do pierwszej zjeżdżamy windą kilkanaście pięter w dół. Znajduje się w niej m.in. koło, gdzie na fotelach możemy oglądać salę z wysokości, amfiteatr czy sala do gry w tenisa stołowego.

Z pierwszej sali zjeżdżamy windą kolejne kilkanaście pięter w dół. W tej sali mamy jezioro, po którym możemy pływać łódkami, kładkę nad jeziorkiem czy miejsca do wypoczynku i wdychania powietrza pełnego soli. W kopalni udostępnionych jest jeszcze kilka innych mniejszych sal, gdzie możemy poznać historię tego miejsca. Wszystko zorganizowano na bardzo wysokim poziomie, co zasługuje na pełne uznanie i rekomendacje.

Zdjęcia 139-146. Kopalnia soli Salina Turda.

Zdjęcia 147-159. Miasto Kluż Napoka

Na zakończenie tego ciekawego dnia dojechałem w końcu do bardzo dużego i bogatego miasta Kluż Napoka. Z opowieści moich pierwszych gospodarzy wynikało, że jest to drogie, ale piękne i zarazem bogate miasto. Pospacerowałem po nim z dużym zainteresowaniem. Dużą część starego miasta pięknie odrestaurowano, choć część budynków, skwerów i ulic w dalszym ciągu jest remontowana. Miasto rzeczywiście jest duże, a budynki w nim – reprezentacyjne i w większości bardzo ładnie zrobione. Przeszkadzać może trochę ruch uliczny, w związku z dużym natężeniem ruchu samochodowego. Spacer po starówce – bardzo dużej i poprzecinanej ruchliwymi ulicami – może trochę zmęczyć. Z kolei na pewno nie zachęcają do aktywnego życia nocnego wysokie ceny, które osiągają poziom Warszawy, i to samego centrum.

Ostatni dzień to już powrót do Polski. Odległość z Kluż Napoki do Gniezna wynosi około 1150 km. Przejazd po Rumuni to ponownie była przyjemność podziwiania gór i możliwość zjedzenia pysznego posiłku w restauracji przy drodze z widokiem na góry. W mijanych wsiach można nabyć lokalne produkty spożywcze lub przemysłowe. Niedaleko od granicy mijałem kolejne duże miasto Oradea, skąd już biegła do granicy z Węgrami nowa autostrada. Kiedy wjechałem do Węgier, miałem wrażenie, że ich piękne i nowe autostrady zostały zbudowane tylko po to, aby Polacy mogli sprawnie podróżować do Rumunii. Jest bardzo mały ruch, a 80% mijanych samochodów miało polskie tablice rejestracyjne. Następnie Słowacja – tutaj w drodze do granicy z Polską już nie wszędzie są autostrady, ale wolną jazdę rekompensowały cudowne widoki na słowackie góry. Słowacja naprawdę ma duży potencjał turystyczny, który w trakcie jazdy zdecydowałem w przyszłości zbadać. Szczególne wrażenie na trasie robił zamek w Starej Lubowni, którego jednak ze względu na brak czasu nie zwiedziałem.

Zdjęcie 160. Słowacki zamek Stara Lubownia.

Podsumowując, był to kolejny mój wyjazd do Rumuni, pierwszy taki długi, i powiem szczerze, że znowu mam niedosyt, że tak mało zdążyłem zobaczyć. W Polsce panuje na temat Rumunii wiele krzywdzących stereotypów, a jest to naprawdę przepiękny górzysty kraj, który ma wiele do zaoferowania nawet najbardziej wymagającym turystom i podróżnikom. Rumunia to kraj bardzo ambitny, który szybko się modernizuje – budowane są drogi, odrestaurowywane starówki w małych i większych miastach. Wsie dbają o drogi, chodniki, zieleń, wszędzie jest czysto i spokojnie. Ludzie są bardzo przyjaźni i nawet jeśli nie mówią po angielsku, starają się porozumieć. Największy atut to pyszne i zdrowe jedzenie. Warto spróbować mici, pączków czy zup – wszystko jest poza tym świetnie doprawione.

Albania – nieodkryta Kraina Orłów

Albania to niewielki kraj o bogatej historii i kulturze oraz pełny malowniczych krajobrazów, znajdujący się w południowo-wschodniej Europie, na Półwyspie Bałkańskim, nad Morzem Adriatyckim i Morzem Jońskim. Powierzchnia Albanii wynosi 28 748 km2 – jest więc prawie 11 razy mniejsza od powierzchni Polski. Kraj zamieszkuje około 3 mln ludzi, a zdecydowana większość mieszkańców to Albańczycy; mniejszości narodowe i etniczne stanowią jedynie 3% populacji. Do najliczniejszych mniejszości narodowych należą Grecy, Macedończycy i Czarnogórcy, a w przypadku grup etnicznych – Gegowie, Toskowie czy Romowie. Dominującymi wyznaniami są islam, a następnie katolicyzm i prawosławie, chociaż wielu Albańczyków nie utożsamia się z żadną religią. Wynika to faktu, że w drugiej połowie XX w. Albania była krajem ateistycznym, jedynym takim wówczas na świecie. Albania graniczy z czterema państwami: Czarnogórą, Kosowem, Macedonią Północną oraz Grecją. Stolicą, a zarazem największym miastem, jest Tirana. Językiem, którym posługuje się ludność w Albanii, jest albański, a obowiązującą walutą – lek albański (ALL), dzielący się na qindarki. W języku urzędowym nazwa kraju oznacza „orzeł” i pochodzi od orłów, które niegdyś krążyły nad albańskimi jeziorami oraz górami. Ponadto orzeł (dwugłowy czarny) widnieje na albańskiej fladze – symbolizuje to odwagę Albańczyków. Pomimo niewielkich rozmiarów Albania oferuje wspaniałe krajobrazy ze względu na swoje górzyste położenie (góry stanowią aż 75% powierzchni kraju) oraz różnorodność przyrodniczą. Oprócz gór znajdują się tu bowiem piękne piaszczyste plaże, duże jeziora, doliny, kaniony i jaskinie.

Albania słynie nie tylko z turkusowego morza, pasm górskich, antycznych budowli czy gajów oliwnych, ale również przepysznej kuchni. Dania kuchni albańskiej stanowią połączenie smaków kuchni tureckiej, bałkańskiej i śródziemnomorskiej. Wśród lokalnych specjałów wyróżniamy burek (placek z nadzieniem, wykonany z ciasta filo), tavë kosi (zapiekane danie z jagnięciny i ryżu, z dodatkiem jogurtu) czy trileçe (ciasto biszkoptowe nasączone trzema rodzajami mleka).

Tereny dzisiejszej Republiki Albańskiej były zamieszkiwane już w starożytności – swoją osadę założyły tu plemiona iliryjskie. W późniejszych czasach władali nimi Rzymianie, Bizantyjczycy, Słowianie czy Bułgarzy. Pierwsze państwo albańskie powstało właściwie w XII w., jednak po 200 latach zostało podbite przez Serbów. W XV w. kontrolę nad nim przejęli Turcy osmańscy, a panowanie tureckie trwało ponad 400 lat. Wówczas wielu ludzi przeszło na islam, stąd dziś widoczne są wpływy tej religii w kulturze i architekturze Albanii. Między XVIII a XIX w. zaczął nasilać się ruch niepodległościowy, pojawiły się masowe bunty. Albańczykom udało się osiągnąć zamierzony cel i w 1912 r. kraj ogłosił niepodległość. W 1944 r. władzę w Albanii przejęli komuniści z Enverem Hodżą na czele. Wprowadzono reżim totalitarny, który doprowadził do zerwania więzi z Jugosławią, poparcia państw bloku wschodniego, takich jak Związek Radziecki czy Chiny, a przede wszystkim całkowitej izolacji kraju i głębokiego kryzysu ekonomicznego. Ponadto w 1967 r. doszło do brutalnego stłumienia działalności religijnej, a Albania stała się pierwszym na świecie państwem ateistycznym. Rządy komunistów trwały do 1992 r., kiedy wyborczy sukces ogłosiła Demokratyczna Partia Albanii. Dzięki zmianie władzy możliwe było rozpoczęcie procesu naprawy gospodarczej państwa i odbudowy jego wizerunku na świecie. Znaczenie Albanii na arenie międzynarodowej wzrosło już w 1999 r., kiedy służyła jako jedna z najważniejszych baz operacyjnych NATO podczas operacji w Kosowie. W 2009 r. Albania zrobiła duży krok naprzód, dołączając do NATO. Obecnie jest kandydatem do Unii Europejskiej.

Albania ma do zaoferowania wiele wspaniałych miejsc, czekających tylko na odkrycie, dlatego nikogo nie powinien dziwić rosnący potencjał turystyczny tego kraju. Zajęcie dla siebie znajdą tu zarówno wczasowicze, jak i miłośnicy aktywnego wypoczynku czy osoby nastawione na rozrywkę. W okresie wakacyjnym dużą popularnością cieszy się tętniący życiem kurort Durrës, znajdujący się nad Adriatykiem, który przyciąga turystów rozległą piaszczystą plażą o długości 15 kilometrów, bogatą ofertą noclegową i gastronomiczną, a także interesującymi zabytkami z czasów rzymskich. Należą do nich największy na Bałkanach amfiteatr rzymski, łaźnie, forum, mury miejskie czy Muzeum Archeologiczne. Jednak region ten słynie przede wszystkim z idealnych warunków do plażowania i uprawiania sportów wodnych: windsurfingu, nurkowania, żeglarstwa czy kajakarstwa. Durrës stanowi również doskonałą bazę wypadową do zwiedzania okolicy. W odległości zaledwie 40 kilometrów od kurortu znajduje się stolica Albanii – Tirana, stanowiąca mieszankę różnych religii, tradycji i kultur. Warto tu zwiedzić słynny plac Skanderbega, Meczet Ethema Beja, symbol miasta, czyli wieżę zegarową, a także bunkry, będące pozostałością po komunizmie. Tirana jest kwintesencją całego kraju: atrakcyjne punkty sąsiadują tu z mniej ciekawymi zaułkami. Dlatego, by poczuć nietypowy klimat stolicy, trzeba do niej wstąpić chociaż na chwilę.
Dla miłośników historii i zabytków obowiązkowym punktem wycieczki powinien być Berat, nazywany „miastem tysiąca okien” oraz „miastem-muzeum”. Jest to szczególnie wyjątkowe miejsce, ponieważ znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Berat słynie z umiejscowionych na stoku wzgórza białych domów z dużymi drewnianymi oknami i czerwonymi spadzistymi dachami. Nie powinniśmy zapomnieć o wizycie w górującej nad miastem twierdzy, gdzie znajduje się miejsce, które zainteresuje niejednego sympatyka sztuki, czyli Muzeum Ikon Onufrego, a także spacerze po moście łączącym dwie dzielnice: prawosławną Goricę i muzułmański Mangalem. Kierując się na południe kraju, dotrzemy do drugiego „miasta-muzeum” – Gjirokastry, wyróżniającej się białymi domkami, których dachy pokrywa szary kamienny łupek. Podobno po deszczu dachy mienią się srebrem, stąd określenie „miasto srebrnych dachów”. Gjirokastra jest również znana jako „miasto tysiąca schodów” ze względu na liczne strome uliczki, które tworzą labirynt. Największe wrażenie robi tu bez wątpienia unikatowa, zabytkowa architektura, którą trzeba koniecznie zobaczyć na własne oczy.

Bogatym dziedzictwem historycznym może pochwalić się położone na zboczach gór miasto Kruja. Jego największą atrakcją jest średniowieczny zamek, będący w XV w. siedzibą bohatera narodowego Albanii – Skanderbega. Obecnie mieści się w nim muzeum poświęcone postaci tego albańskiego przywódcy. Droga do muzeum prowadzi przez najstarszy w kraju barwny turecki bazar (Pazari i Derexhikut). Na drewnianych straganach kupimy tradycyjne rękodzieło, dywany czy lokalne specjały, tj. sery, oliwę z oliwek czy marmoladę z fig.

Albania to nie tylko piękne plaże i cenne zabytki – kraj ten zachwyca również malowniczymi krajobrazami i cudami natury. Wiele atrakcji przyrodniczych oferują tutejsze parki narodowe. Część z nich otaczają Alpy Albańskie. Dużym uznaniem cieszą się Błękitne Oko, kanion rzeki Osum, przełęcz Llogara oraz trzy jeziora znajdujące się na granicach kraju: Szkoderskie (największe na Bałkanach), Ochrydzkie (objęte ochroną przez UNESCO) oraz Prespa (bogate w unikatowe gatunki fauny i flory).

Albania zaskakuje turystów na każdym kroku: rajskimi plażami, malowniczymi górami, zabytkowymi miastami, różnorodną przyrodą, pyszną kuchnią – można by tak wymieniać w nieskończoność. Odkrywanie atrakcji tego regionu będzie dla każdego niezapomnianą przygodą. Do przyjazdu do Albanii zachęca również gościnność i otwartość mieszkańców, pozytywnie nastawionych do turystów.

Materiał przygotowano przy wykorzystaniu następujących źródeł:
https://albania.al
https://mala-albania.pl/informacje/podstawowe/
https://outride.rs/pl/swiat/europa/albania/
https://r.pl/blog/albania-co-warto-wiedziec-przed-podroza?cq_cmp=1473730997&cq_net=g&cq_plac=&cq_plt=gp&cq_src=google_ads&cq_term=&gclid=Cj0KCQjwrMKmBhCJARIsAHuEAPS2Ws6q41xwzetUx80tMP0WOF28ZaiW6e5O5S9Wx1qNZU-JvCDlbfoaAoyAEALw_wcB
https://r.pl/blog/durres-i-okolice-zobacz-najwieksze-atrakcje-i-dowiedz-sie-co-warto-zwiedzic
https://www.bbc.com/news/world-europe-17679574
https://www.lot.com/pl/pl/odkrywaj/inspiracje/blog-podrozniczy/zabytki-albanii
https://www.rego-bis.pl/blog/albania-kraj-orlow
https://www.traveliada.pl/przewodnik/albania/
https://www.travelplanet.pl/przewodnik/albania/
https://www.tui.pl/wypoczynek/albania

Tirana – dynamiczna stolica

Tirana to stolica, a zarazem największe miasto w Albanii (pomimo że zajmuje powierzchnię zaledwie 42 km2). Położona jest w centralnej części kraju nad trzema rzekami – Lanë, Tiranë oraz Tërkuzë – u stóp góry Dajti, w niewielkiej odległości od wybrzeża Morza Adriatyckiego. Tiranę zamieszkuje ponad 520 000 osób, czyli 1/6 całej ludności kraju. Wśród jej mieszkańców znajdziemy wyznawców islamu, prawosławia i katolicyzmu. Albańska metropolia wyróżnia się bogatą ofertą kulturową, turystyczną oraz gastronomiczną. Każdy jest w stanie znaleźć tu coś dla siebie – miłośnicy historii, nowoczesnej architektury czy tradycyjnych smaków. Tiranę bez wątpienia można nazwać dynamicznym miastem, które podlega ciągłym zmianom, m.in. w wyglądzie, dlatego warto ją odwiedzać, by zobaczyć kontrast między historycznymi i nowoczesnymi obiektami.

Tirana jest stosunkowo młodym miastem, chociaż jej dzieje były dość burzliwe. Jej początki sięgają 1614 r., kiedy została założona przez ówczesnego władcę Imperium Osmańskiego. Przez wiele lat była mało znaczącym miastem, aż do 1920 r., kiedy ogłoszono ją stolicą Albanii. W poszukiwaniu lepszego życia do Tirany zaczęło napływać mnóstwo Albańczyków z biedniejszych rejonów oraz uchodźców, co doprowadziło do przeludnienia i szybkiej rozbudowy. W trakcie drugiej wojny światowej miasto okupowali Włosi – wpłynęło to na zawiązanie się w stolicy komunistycznego ruchu oporu, który doprowadził do jej wyzwolenia w 1944 r. Wówczas rozpoczął się ponad 40-letni okres rządzenia Albanią przez komunistów, z dyktatorem Enverem Hodżą na czele. Za czasów jego panowania w Tiranie zaszły drastyczne zmiany: zburzono część budowli zaprojektowanych przez włoskich architektów, wzniesiono obiekty w stylu socrealistycznym, a na terenie całego miasta powstało wiele bunkrów, które stały się symbolem kraju. Po fali gwałtownych demonstracji na przełomie lat 80. i 90. XX w. nastąpiło załamanie komunistycznego reżimu w 1991 r. Był to moment, który otworzył nowy rozdział w rozwoju stolicy. Rozpoczął się wówczas proces jej modernizacji, trwający do dziś. Szare i zniszczone budynki są odnawianie, przemalowywane na jasne kolory oraz ozdabiane ciekawymi wzorami i malowidłami. które stanowią wizytówkę miasta oraz symbolizują jego nowe życie. Dzięki nowoczesnej infrastrukturze i nieustannym zmianom w wyglądzie Tirana zaczyna przypominać metropolię.

Albańska stolica to tygiel kultur, którego historia obejmuje czasy osmańskie, włoską okupację oraz reżim totalitarny. W związku z tym znajdziemy tu wiele różnorodnych zabytków i miejsc, pochodzących z różnych okresów historycznych. Zwiedzanie Tirany warto rozpocząć od jej zabytkowej części, gdzie znajduje się plac Skanderbega – najważniejsze miejsce w mieście. W samym jego sercu mieści się konny pomnik Skanderbega – bohatera narodowego Albanii. Plac ten jest miejscem spotkań Albańczyków, a wieczorami tętni życiem. Tuż przy nim znajduje się Narodowe Muzeum Historyczne – największe muzeum Albanii, jedna z najważniejszych instytucji kultury w stolicy i całym kraju. Słynie ono z pochodzącej z czasów komunistycznych mozaiki, przedstawiającej 13 postaci Albańczyków, które symbolizują różne okresy w historii kraju. Możemy ją podziwiać na fasadzie budynku muzeum. Obok placu Skanderbega mieści się kolejny cenny obiekt – meczet Ethema Beja, najstarszy budynek Tirany, który powstał na przełomie XIX i XX w. Za meczetem znajduje się typowa dla architektury osmańskiej XIX-wieczna wieża zegarowa, pełniąca funkcję punktu widokowego. Zwiedzając miejsca kultu religijnego, nie można pominąć Wielkiego Meczetu – największej muzułmańskiej świątyni na Bałkanach, która mieści nawet 5000 wiernych.

Do najbardziej charakterystycznych konstrukcji w mieście trzeba zaliczyć bunkry wybudowane dla dyktatora Envera Hodży. Najważniejsze z nich przekształcono w muzea – należą do nich BUNK’ART 1 oraz BUNK’ART 2, które przybliżają odwiedzającym tragiczną historię Albanii, m.in. z czasów drugiej wojny światowej czy reżimu komunistycznego.


Aby poczuć autentyczny klimat Tirany, warto udać się do jednej z nowocześniejszych dzielnic – Nowego Bazaru, gdzie znajduje się targ spożywczy. Można tu kupić świeże warzywa i owoce, a także regionalne przetwory, jak sery czy miody. Wokół targowiska ulokowane są butiki, sklepy z pamiątkami i rękodziełami, a także restauracje serwujące dania kuchni albańskiej. Inną oryginalną dzielnicą jest Blloku, którą śmiało można nazwać najmodniejszą i najbardziej hipsterską dzielnicą stolicy. Dzisiaj tętni życiem od rana do nocy, a w czasach dyktatury była niedostępna dla zwykłych śmiertelników. Znajdziemy tu luksusowe sklepy i butiki, restauracje, kawiarnie, puby, a także dzieła sztuki, do których należą kolorowe murale oraz nietypowo zdobione znaki drogowe. W dzielnicy Blloku panuje przyjazna atmosfera, dlatego nikogo nie powinna dziwić duża popularność tego miejsca zarówno wśród mieszkańców, jak i turystów.
O bogatym dziedzictwie kulturowym Albanii świadczy zabytek znajdujący się właśnie w Tiranie – jest to Forteca Justyniana, pochodząca z 1300 r. i stanowiąca pozostałość po epoce bizantyjskiej. W czasach swojej świetności pełniła funkcję siedziby władców. Obecnie wewnątrz murów obronnych mieści się nowoczesne centrum kulinarno-kulturalne stolicy.

Atrakcją samą w sobie są również kolorowe domy i budynki, rozsiane po całym mieście. Tirana zawdzięcza je jednemu ze swoich burmistrzów, będącemu z wykształcenia artystą malarzem, który chciał w ten sposób ożywić miasto i nadać mu radosny charakter. Mając niewielkie fundusze na naprawę infrastruktury, zlecił przemalowanie ponurych komunistycznych bloków na wyraziste barwy. Kolorowe budynki są dziś wizytówką albańskiej stolicy.
Na miłośników pięknych widoków i niezapomnianych wrażeń na obrzeżach Tirany czeka miła niespodzianka – przejazd czterokilometrową kolejką gondolową Dajti Ekspres, jedyną taką w Albanii. Kolejką można wjechać na wysokość około 1230 m n.p.m. Z górskich wzniesień roztaczają się przepiękne widoki na stolicę i otaczającą ją przyrodę.
Albańska stolica oferuje nie tylko niesamowity klimat, ale również zabytki i obiekty, pochodzące z różnych okresów w historii państwa i prezentujące odmienne style architektoniczne. Z niezbyt znaczącego i interesującego miasta Tirana stała się pulsującą metropolią, docenianą przez coraz więcej turystów.

Materiał przygotowano przy wykorzystaniu następujących źródeł:
http://www.visit-tirana.com/explore-tirana
https://albania.al/destinations/tirana/
https://fly.pl/przewodnik/albania-2/tirana/
https://idziemydalej.pl/tirana-subiektywny-przewodnik/
https://turystyka.wp.pl/albania-tirana-czyli-kolorowa-stolica-co-warto-tam-zobaczyc-6692936646847104a
https://www.lot.com/pl/pl/odkrywaj/inspiracje/blog-podrozniczy/tirana-w-jeden-dzien
https://www.national-geographic.pl/traveler/artykul/tirana-fascynujaca-stolica-albanii-przewodnik
https://zenfutura.pl/tirana-fascynujace-polaczenie-historii-i-nowoczesnosci/

Beshbarmak – część kultury i rytuału

Każdy miłośnik mięsa i makaronu świetnie odnajdzie się w krajach Azji Centralnej! W Uzbekistanie, podobnie jak Kazachstanie, Turkmenistanie czy Kirgistanie, bardzo popularnym daniem jest beshbarmak, smaczne i pożywne danie łączące gotowane mięso, makaron, sos i dodatki – niebo w gębie! Nazwa dania pochodzi z języka tureckiego i znaczy dosłownie „pięć palców” – ale spokojnie – na talerzu nie ujrzymy niczyich palców! Azjatyccy koczownicy jedli nie korzystając ze sztućców – wystarczały im dłonie, stąd danie nazwano beshbarmak.

Samo danie jest bardzo sycące – gotowane mięso, grube, płaskie kluski z wody i mąki, polane sosem, z dodatkiem przypraw i świeżej cebuli – brzmi jak idealny posiłek! Beshbarmak, przygotowywany przez koczowników, dostarczał mnóstwa energii, a jego przygotowanie nie wymagało czasu, trudno dostępnych składników czy kuchennych sprzętów. Baranie, wielbłądzie czy końskie mięso gotowano w kotle na ognisku, mąkę i wodę łączono i formowano kluski, wrzucane do kotła. Ugotowane mięso i kluski wyjmowano na talerz, polewano wywarem, na wierz krajano cebulę, dodawano soli i pieprzu. Tradycyjnie beshbarmak podawano z chlebem, a popijano kumysem czy ajranem.

Dziś danie zawiera najczęściej jagnięcinę, baraninę bądź wołowinę i podawany bywa z dodatkiem różnych warzyw. Niezmiernie bardzo polecam na spróbowanie tego dania – zapewni sytość na wiele godzin, które można przeznaczyć na zwiedzanie uzbeckich zabytków!

Uzbecki plov – rzecz święta!

Kuchnia uzbecka obfituje w mięso, zdecydowanie najczęściej spotkamy tutaj baraninę, a popisowym daniem Uzbeków jest plov – zwany pilawem czy palovem. Prócz mięsa, uzbeckie dania obfitują w warzywa i owoce, których połączenia (według moich upodobań smakowych) są przepyszne!

Uzbecy, w odróżnieniu od większości swoich sąsiadów byli ludami osiadającymi – nie koczowali, w poszukiwaniu coraz to nowych miejsc do życia. Na terenie dzisiejszego Uzbekistanu od zawsze dobrze rozwijało się rolnictwo oraz hodowla bydła, owiec czy koni. Na przestrzeni wieków i bogatej historii pod rządami przeróżnych nacji, Uzbekowie przejęli wiele tradycji kulinarnych, stąd w dzisiejszych potrawach czuć wpływy tureckie, kazachskie, tadżyckie, tatarskie czy mongolskie.

Plov – popisowe danie, którego każdy powinien skosztować będąc w Uzbekistanie, przygotowywany jest z ryżu, bulionu, warzyw, suszonych owoców, mięsa i specjalnej mieszanki aromatycznych przypraw. Danie przygotowywane jest w kazanie – zazwyczaj ogromnym, żeliwnym garze. W kazanie rozgrzewa się tłuszcz, podsmaża na nim kawałki mięsa, następnie dodaje posiekane warzywa (cebulę, żółtą marchew, ciecierzycę itp.), owoce – suszone morele czy rodzynki. Do podsmażonych składników dodaje się bulion, ryż i zestaw przypraw. W plovie znajdziemy czasem jaja, najczęściej przepiórcze bądź koninę.

Oprócz bezsprzecznych walorów smakowych, plov (o czym wspominają Uzbecy!) przyczynia się do narodzin małych obywateli! Lokalsi żartują, że słowo „plov” oznacza grę wstępną, po energetycznym posiłku siły witalne znacząco rosną, co zwiększa szanse na spłodzenie potomka! Uzbeckie babki na problemy z zajściem w ciążę polecają jeść więcej plovu, wiara w jego właściwości jest w zasadzie przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Uzbecki plov jest jak polski bigos – każda gospodyni ma swój własny, autorski przepis, który najczęściej różni się od receptury sąsiadki. Przemieszczając się po terytorium kraju natrafimy więc na różne wariacje plov, jednak niezmiennie warto ich próbować!

Uzbekistan w pigułce

Uzbekistan jest jednym z najatrakcyjniejszych krajów Azji Centralnej – chlubą państwa jest dziedzictwo historyczne, wyjątkowe walory przyrodnicze oraz niezwykła w dzisiejszych czasach gościnność Uzbeków. Wszystko to jest ogromną zachętą dla podróżników, którzy poszukują wrażeń przyprawionych nutą orientu. Podróżując po Uzbekistanie, wielokrotnie poczujemy historyczny klimat Jedwabnego Szlaku, którego drogami podążali niegdyś kupcy z wszelakimi towarami.

Uzbekistan jest jednym z największych państw regionu Azji Centralnej – jego powierzchnia wynosi 447 400 km² (dla porównania – Polska ma powierzchnię 322 575 km²). Kraj zamieszkiwany jest przez około 35 milionów mieszkańców, niespełna 90% z nich to Uzbekowie, pozostałe 10% stanowią Tadżycy, Kazachowie czy Rosjanie. Uzbekistan jest najludniejszym z krajów Azji Centralnej. Dzieje kraju zostały ukształtowane przez wielkie imperia – kraj był wielokrotnie przejmowany, terytoria włączane, parcelowane, później odbijane, co wiązało się z nieustanną migracją wielu ludów, z których część przesiedlała się dalej, a część pozostawała, budując wielokulturowy tygiel. Ostatnimi, którzy przejęli władzę nad Uzbekistanem i włączyli kraj we wspólnotę ZSRR, byli bolszewicy – zwolennicy ateizmu, chcący wykorzenić wiekową wiarę w islam. Niepodległy Uzbekistan został ogłoszony 31 sierpnia 1991 roku przez Najwyższą Radę Uzbeckiej SRR, a później potwierdzono niepodległość poprzez referendum.

Uzbekistan na mapie, flaga państwowa i banknoty.

Uzbekistan jest jednym z dwóch na świecie państw podwójnie śródlądowych (drugim jest Liechtenstein) – nie ma dostępu do morza, podobnie jak wszystkie graniczące z nim państwa, którymi są Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Afganistan i Turkmenistan. Powierzchnia Uzbekistanu jest w znacznej większości płaska – w krajobrazie dominują pustynie i stepy, największą pustynią jest Kyzyl-Kum i zajmuje powierzchnię 298 tys. km²! Klimat Uzbekistanu to podzwrotnikowy klimat kontynentalny. W związku z pustynno-stepowym krajobrazem, w kraju są długie, ciepłe lata i krótkie, mroźne zimy.

Stolicą Uzbekistanu jest Taszkent, będący jednocześnie największym miastem oraz centrum politycznym, kulturalnym, przemysłowym, naukowym i gospodarczym. Dla odwiedzających Uzbekistan, Taszkent jest pierwszym miejscem doświadczania kraju – linie lotnicze międzynarodowych operatorów lądują na płycie Międzynarodowego Portu Lotniczego imienia Isloma Karimova, oddalonego od centrum stolicy o 12 kilometrów. Przez miasto przepływa rzeka Chirchiq, a w oddali majaczy pas górski Tienszan. Stolica Uzbekistanu uznawana jest za jedno z najnowocześniejszych miast Azji Środkowej, a warto podkreślić, że w 1966 roku zostało niemal całkowicie zniszczone przez trzęsienie ziemi o skali 5,2 w skali Richtera. Taszkent zdaje się być miastem młodym – znajdziemy tutaj dwie nowoczesne linie metra, szerokie ulice, po których obok samochodów mkną niezliczone marszrutki, nowoczesne aleje i nowe budynki, jednak historia jego powstania datowana jest na parę tysięcy lat wstecz.

Językiem urzędowym Uzbekistanu jest uzbecki, należący do grupy języków tureckich. W języku uzbeckim słychać silny wpływ języka perskiego, funkcjonują także zapożyczenia arabskie i rosyjskie. W większości miejsc na terenie kraju można porozumieć się również po rosyjsku. Z uzbecką młodzieżą można próbować porozumieć się po angielsku, choć nasze próby mogą spotkać się z przeczącym kręceniem głową, stąd warto znać choć kilka słów i zwrotów po rosyjsku czy uzbecku. Podstawowe grzecznościowe zwroty po uzbecku to np.:

  • dzień dobry – assalomu alaykum (ассалому алайкум)
  • do widzenia – xayr (хайр)
  • dziękuję – rahmat (раҳмат)
  • proszę (kiedy coś daję) – marhamat (марҳамат)

Oficjalną walutą w Uzbekistanie jest sum (UZS), wprowadzony do obiegu 1 lipca 1994 roku, zastępując uprzednią walutę – rubla Związku Radzieckiego. Słowo „sum” (uzb. сўмso‘m) znaczy „czysty”. Cena 1 UZS na dzień 07.09.2024 r. wynosi 0,0003 PLN.

Wiodącą religią w Uzbekistanie jest islam, a jego wyznawcy szacowani są na około 90% społeczeństwa. Podobnie jednak jak w innych krajach Azji Centralnej, związek z islamem ma podłoże silnie kulturowe i znacząco różni się od restrykcyjnego jego postrzegania, jak ma to miejsce np. w Afganistanie czy Arabii Saudyjskiej. Część Uzbeków, deklarujących się jako muzułmanie, nie praktykuje islamu, choć obchodzą święta, praktykują ceremonie czy obrzędy zgodnie z tradycją muzułmańską. W Uzbekistanie daleko szukać islamskich fundamentalistów, nie mniej jednak wiara stanowi bardzo ważny element życia mieszkańców kraju.

Cienie wojny wietnamskiej w Laosie

Wyobraź sobie, że każdego dnia, przez 9 lat (3 287 dni!), co 8 minut słyszysz startujący bombowiec, który na pokładzie wznosi ze sobą kilkusetkilogramowe, potencjalnie śmiercionośne bomby. Abstrakcja? Nie! Podczas wojny wietnamskiej (1955–1975) Stany Zjednoczone dokonały zrzutu ponad 2 milionów ton bomb (dane Laotańskiego Narodowego Urzędu Regulacji Niewybuchów) na Laos – jedno z najmniejszych państw Azji. Aż 270 milionów pocisków, zrzuconych w 580 000 nalotach, było bombami kasetowymi, które są środkami bojowymi o szerokim polu rażenia. Szacuje się, że 80 milionów pocisków kasetowych nie wybuchło, nadal spoczywając w laotańskiej ziemi. Część pocisków kasetowych rozpadła się, a zawarta w nich subamunicja/subpociski (mniejsze pociski, upakowane w głównej kasecie bomby, które powinny uwolnić się i „rozrzucić” w obszarze nawet kilkuset metrów od miejsca eksplozji głównej kasety), leży porozrzucana w lasach i na polach uprawnych. Laotańskie dzieci są uczulane, aby pod żadnym pozorem nie dotykać znajdowanych czasem niewielkich, srebrnych pudełeczek – często są to właśnie subpociski, które mogą eksplodować w każdej chwili! Wielkość subpocisków można przyrównać do piłki tenisowej, a w każdej bombie kasetowej mogło ich być od kilkudziesięciu do kilkuset sztuk… W wyniku eksplozji niewypałów wojny wietnamskiej ginie nadal wielu Laotańczyków, kiedyś były to setki rocznie, teraz dziesiątki – jednak około 40% ofiar to dzieci. Największe nasilenie działań w powietrzu nad Laosem miało miejsce w latach 1964–1973. W latach amerykańskich nalotów, Laos zamieszkiwany był przez około 2 miliony osób, więc średnio na każdego z nich przypadała tona bomb!

Dlaczego Laos stał się miejscem zrzutu tak niewyobrażalnej ilości bomb? Amerykanie chcieli zapanować nad szlakiem przerzutowym ludzi i broni dla Wietkongu, który ówcześnie działał w Wietnamie Południowym (połączenie Wietnamu Północnego i Południowwego w Wietnam, który znamy dziś, miało miejsce w 1975 roku). Sam szlak był skomplikowaną plątaniną tajnych tras komunikacyjno-przerzutowych, który łączył Wietnam Północny i Południowy, ale przebiegał przez terytoria sąsiadujących państw – Laosu i Kambodży. Tajnymi trasami prowadzono ludzi, zaopatrzenie żywnościowe i bojowe dla Wietkongu i Ludowej Armii Wietnamu. Naloty miały także ulżyć laotańskim monarchistom, którzy stawiali opór komunistycznym partyzantkom – w Laosie trwała bowiem długoletnia wojna domowa (zdaje się, że ten powód nie był tak silny, jak przekonanie USA o tym, że Laos jest ziemią niczyją, stąd można działać tam bez zachowania żadnych zasad).

Laotańczycy, znani ze swojej prężności w rozkręcaniu przeróżnych biznesów, odzyskują ze znalezionych niewybuchów metal, tworząc z niego pamiątki (np. breloczki w kształcie bomb) czy sztućce. Zdarza się, że podczas wydobywania pocisków bądź ich rozbrajania, dochodzi do eksplozji, której skutki są czasem tragiczne.

Największe zagęszczenie niewybuchów znajduje się w prowincji Xieng Khouang w środkowym Laosie. Ilość śmiercionośnego złomu skutecznie utrudnia Laotańczykom życie – w kraju, w którym znaczna część społeczeństwa utrzymuje się z rolnictwa, wiele potencjalnych pól uprawnych jest zbyt niebezpieczna, aby ktokolwiek postawił tam stopę.

Kongres amerykański w 2014 roku przeznaczył 12 milionów dolarów na wspomożenie laotańskiego rządu w proces lokalizowania i usuwania niewybuchów, wydaje się to naprawdę poważną pomocą, prawda? Zestawienie środków na usuwanie amerykańskich bomb i tych, które zostały przeznaczone na budowę nowego budynku amerykańskiej ambasady w Wientianie -145 milionów dolarów, robi jednak zgoła inne wrażenie… Zdaje się, że dbałość o komfort i zwiększenie bezpieczeństwa dyplomatów jest dla USA znacznie ważniejsze niż pomoc w usuwaniu niewybuchów, z których każdy przyleciał amerykańskim bombowcem. W 2016 roku prezydent Barrack Obama obiecał przekazać 90 milionów USD, w ciągu kolejnych trzech lat, na oczyszczanie laotańskiej ziemi z amerykańskich bomb.

Laos w pigułce

Jest z nielicznych krajów w Azji, który wciąż pozostaje poza głównymi szlakami turystycznymi, dzięki czemu podróżnicy, którzy unikają obleganych miejsc, mogą odkrywać jego uroki w spokojnej atmosferze, z dala od tłumów. Przedstawiamy przepiękny Laos! Mniejszy ruch turystyczny wpływa znacząco na autentyczność odwiedzanych miejsc i spotykanych ludzi, mało się tutaj dzieje pod przysłowiową „publikę czy komercję”. Laotańczycy są ludźmi niezmiernie życzliwymi i serdecznymi, co bardzo ubogaca walory podróży do tego nieodkrytego i tajemniczego kraju!

Laos jest krainą buddyzmu, w której życie płynie jak Mekong na płyciznach – spokojnie i niespiesznie. Buddyjskie świątynie, otoczone zielenią bujnych lasów, sprawiają, że człowiek łapie wytchnienie od zgiełku i pędu. W świecie Laos znany jest z pięknych krajobrazów i bardzo bogatej kultury. Poniżej znajduje się pigułka podstawowych informacji o Laosie!

Stolicą kraju jest Wientian (Vientiane), który jest największym miastem, a zarazem politycznym, gospodarczym i kulturalnym centrum Laosu. Powierzchnia tego śródlądowego państwa wynosi 236 800 km², zamieszkiwana jest ona przez około 7 milionów ludzi.

Laos na mapie Półwyspu Indochińskiego, flaga państwowa i banknoty.

Laos ma długą historię, sięgającą starożytnego Królestwa Lan Xang, które istniało od XIV do XVIII wieku. Po okresie kolonialnym pod rządami Francji, Laos uzyskał niepodległość w 1953 roku. W 1975 roku w wyniku wojny domowej władzę przejęła komunistyczna Pathet Lao, co doprowadziło do utworzenia Laotańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej.

Państwo graniczy z Mjanmą, Chinami, Wietnamem, Tajlandią i Kambodżą. Kraj jest w dużej mierze górzysty, z licznymi rzekami, w tym Mekongiem, który przepływa przez Laos z północy na południe. Laos ma klimat tropikalny monsunowy z trzema głównymi porami roku: ciepłą i suchą (listopad-luty), gorącą (marzec-maj) oraz deszczową (czerwiec-październik).

Językiem urzędowym Laosu jest laotański, w miejscach odwiedzanych przez podróżników słychać francuski i angielski, a przedstawiciele wielu mniejszości etnicznych używają własnych języków bądź dialektów.

Obowiązującą w Laosie walutą jest kip laotański (LAK), którego kurs względem złotówki wynosi ok. 0,0023 zł. Laotańskiej waluty nie kupimy jednak nigdzie poza krajem – kip jest jedną z nielicznych na świecie walut niewymienialnych. Wjeżdżając do Laosu warto mieć w portfelu amerykańskie dolary (nowe banknoty!), które można wymienić na kip. W większych miejscowościach bywa akceptowana płatność w USD, jednak wybierając się na prowincję, warto mieć lokalną walutę płatniczą, ponieważ nie wszędzie zapłacimy kartą. Wjeżdżając na teren Laosu można posiadać kwotę do 2000 USD – podróżni, którzy mają przy sobie większą ilość amerykańskiej waluty muszą zadeklarować ją w urzędzie celnym przed pobytem i po wjeździe na terytorium kraju.

Laos, a oficjalnie Laotańska Republika Ludowo-Demokratyczna (Sathalanalat Paxathipatai Paxaxôn Lao), jest jednym z pięciu państw komunistycznych na świecie, wtórując Kubie, Chińskiej Republice Ludowej, Korei Północnej i Wietnamowi. Na laotańskich ulicach, obok flagi państwowej powiewa dumnie flaga Laotańskiej Partii Ludowo-Rewolucyjnej z sierpem i młotem. Celem komunistycznej partii rządzącej jest stworzenie obszaru wolnego rynku w Azji Południowo-Wschodniej, a lokalnie, wyjście przez Laos z grupy najsłabiej rozwiniętych państw i dołączenie do grona rozwijających się, a później rozwiniętych.

Laos znany jest jako najbardziej zbombardowany kraj na świecie. Mimo zakończonej wiele lat temu wojny, zrzucone niegdyś bomby nadal stanowią zagrożenie i przyczyniają się do kalectwa i śmierci wielu Laotańczyków. Skrót UXO (unexploded ordnance), oznacza niewybuch, których na terenie Laosu wciąż znajdują się miliony.

Gospodarka Laosu opiera się głównie na rolnictwie, zwłaszcza na uprawie ryżu. Na znaczeniu zyskuje sektor turystyczny, energetyka wodna (dzięki rzekom) oraz przemysł wydobywczy, w tym wydobycie miedzi i złota.

Laotańska kuchnia opiera się na ryżu – w kraju są tysiące hektarów upraw tego zboża.

Dominującą religią jest buddyzm therawada.

Laos posiada bogate dziedzictwo kulturowe, z wpływami buddyzmu, tradycji animistycznych i francuskich wpływów kolonialnych. Dawno zakorzeniona kultura jest widoczna w architekturze, sztuce, muzyce i tańcu oraz w tradycjach ludowych, takich jak ceremonie Baci.

Laotańskie świątynie buddyjskie.

„Egzotyczne Indochiny – Tajlandia, Laos, Kambodża”

Zapraszam do zapoznania się ze szczegółową ofertą podróży po Tajlandii, Laosie i Kambodży!

W ciągu kilkunastu dni, każdy uczestnik naszej podróży otrzyma ilość endorfin, której inni nie zaznają przez całe lata! Tajlandia, Laos i Kambodża to kraje o niezwykłej architekturze, unikalnej i egzotycznej przyrodzie, różnorodnej kulturze oraz  wspaniałej kuchni – każdy znajdzie tutaj coś, do czego będzie pragnął wracać.

Trzy wyjątkowe kraje – Tajlandia, Laos i Kambodża i miliony wspomnień, które zostaną z Tobą na całe życie? To możliwe! W ramach cyklu „Magiczne podróże z Krzysztofem” proponujemy unikalną podróż przez Tajlandię, Laos oraz Kambodżę, kraje będące perłami Azji Południowo-Wschodniej. Podczas 17 dni podróży, pokonamy tysiące kilometrów, korzystając z samolotu, autobusów, pociągów, tuk-tuków czy rzecznych łodzi. Podczas podróży odwiedzimy miejsca, które ze względów na znaczenie historyczne, kulturalne czy  architektoniczne są obowiązkowymi punktami dla każdego podróżnika, zawitamy także w mniej znane, tajemnicze i klimatyczne zakątki. Poczujemy słynne nocne życie w stolicy Tajlandii – Bangkoku, odwiedzimy historyczny region i miasto Chang Mai, w którym znajdują się unikalne parki narodowe, zachwycające architekturą budynki i buddyjskie świątynie. W  Laosie  na każdym kroku podróży zachwyci nas natura – zapierające dech w piersiach wodospady, nieokiełznana rzeka Mekong, w której pływają słodkowodne delfiny, a słonie indyjskie żyją tuż obok ludzi. W Kambodży, która słynie przede wszystkim ze starożytnych pozostałości cywilizacji Khmerów, zachwyca zespół świątyń Angkor Wat oraz piękno jeziora Tonle Sap, które jest jednym z  najpiękniejszych wodnych ekosystemów na świecie.

Plan podróży został przemyślany tak, aby zajrzeć w najciekawsze zakamarki każdego z trzech krajów:

1 DZIEŃ

Zaczynamy od transferu do Warszawy, skąd wyruszamy w naszą podróż, obierając kierunek Bangkok. Czeka nas przesiadka w Dubaju bądź Istambule. Podróż do stolicy Tajlandii zajmie nam kilkanaście godzin, podczas których będzie możliwość zapoznania się i omówienia szczegółów naszej wyprawy.

2 DZIEŃ

Po wylądowaniu i odebraniu bagaży, udamy się do hotelu, gdzie planowany jest odpoczynek oraz aklimatyzacja do warunków klimatycznych Tajlandii. Po odzyskaniu energii, udamy się na  spacer po pięknym parku Chatuchak, który wspaniale ukazuje piękno natury Tajlandii i jest oazą tak dla mieszkańców, jak i zwiedzających stolicę. Wieczorem planowany jest wjazd na taras widokowy jednego z najwyższych budynków w Bangkoku – King Power Mahanakhon, który wznosi się na wysokość 314 metrów! Z tarasu drapacza chmur roztacza się panorama na cały Bangkok – wrażenia są niesamowite! Po zjeździe z wieżowca, wizyta w jednym z najbardziej rozrywkowych rejonów Bangkoku – ulicy Khaosan, która nocą w  najlepsze tętni życiem, a mieszkańcy Bangkoku i odwiedzający miasto bawią się, jakby kolejnego dnia miało nie być.

Budynek oraz panorama miasta z budynku King Power Mahanakhon.

3 DZIEŃ

Późne śniadanie, po intensywnych wrażeniach poprzedniej nocy. Po posiłku i kawie – pełni energii wyruszymy w Bangkok, gdzie obowiązkowo czeka nas wizyta w przepięknym Pałacu Króla, chińskiej dzielnicy (China Town) oraz pływanie łodziami po  kanałach wodnych (khlongi) w starszej części miasta. Wieczorem udamy się na dworzec kolejowy i zaliczymy przygodową podróż nocnym pociągiem z miejscami do leżenia do miejscowości Chang Mai, położonej około 700 kilometrów na północ od Bangkoku.  Po drodze, z okien pociągu będzie można podziwiać piękno tajskich parków narodowych, wśród których biegnie linia kolejowa.

Kolorowe, piękne zdobione buddyjskie świątynie w Bangkoku.

4 DZIEŃ

Po zakwaterowaniu w hotelu – czas na wypoczynek, a następnie zwiedzanie miasta. Szczególną uwagę poświęcimy na starą, zabytkową część Chang Mai, w której znajduje się wiele świątyń buddyjskich i oryginalna, zachwycająca zabudowa miasta. W godzinach popołudniowych udamy się na relaksujący duszę i ciało, oryginalny masaż tajski, realizowany w  jednym z najlepszych w mieście salonów masażu. Wieczorem, odprężeni po masażu, zażyjemy nocnego życia miasta, z kolacją na nocnym, lokalnym markecie.

Świątynie Chang Mai.

5 DZIEŃ

Drugi dzień w Chang Mai poświęcimy na odwiedzanie atrakcji wokół miasta. Po śniadaniu i porannej kawce, udamy się na wycieczkę, w trakcie której odwiedzimy park tygrysów, w którym znajduje się ponad 30 zwierząt różnych podgatunków. Następnie odwiedzimy park węży, gdzie zobaczymy spektakl zaklinania węży. Po powrocie i odpoczynku, kolacja na nocnym markecie, a następnie oglądanie prawdziwego meczu tajskiego boksu.

6 DZIEŃ

Tego dnia odbędziemy całodzienną wycieczkę do Parku Narodowego Doi Inthanon, w którym znajduje się najwyższy szczyt górski Tajlandii – Doi Inthanon, wznoszący się 2565 m n.p.m i będący zachodnim krańcem łańcucha Himalajów. Park często nazywany jest „dachem Tajlandii” z powodu wspaniałych panoram, możliwych do podziwiania ze szlaków turystycznych. Pod opieką lokalnego przewodnika zwiedzimy park narodowy, podziwiając wspaniałe wodospady i tajską przyrodę, odwiedzimy również lokalny market z pysznymi owocami i lokalnymi produktami. Będziemy mieli także okazje odwiedzić wieś ludu Kareli, gdzie napijemy się różnych rodzajów lokalnej kawy.

Park Narodowy Doi Inthanon.

7 DZIEŃ

Kolejne dni będą bardzo wymagające – będziemy w ciągłym ruchu, jednak towarzyszyć nam będą niesamowite  emocje! Po wymeldowaniu z hotelu w Chang Mai, udamy się busem w kierunku granicy z Laosem – przed nami niespełna 300 kilometrów ciekawej podróży przez różne tajlandzkie prowincje. Po drodze odwiedzimy białą świątynię w Chang Rai. Po przerwie na obiad pojedziemy dalej w kierunku granicy, przejedziemy Most Przyjaźni i wjedziemy do Laosu. Dojedziemy do miasteczka Ban Houayxay, gdzie spędzimy noc.

Biała świątynia w Chang Rai.

8 DZIEŃ

Rano, po śniadaniu, wybierzemy się do portu rzecznego na Mekongu, gdzie wejdziemy na łódź (slowboat), którą popłyniemy kilka godzin, podziwiając dzikie laotańskie lasy tropikalne i małe rybackie miejscowości, całkowicie oderwane od  cywilizacji. Po kilku godzinach rejsu dopłyniemy do miasteczka Pakbeng, gdzie spędzimy noc. Wieczorem  zjemy kolację w miejscowej restauracji oraz zwiedzimy miasteczko.

Łodzie typu slowboat i Mekong.

9 DZIEŃ

Czeka nas fascynujący dzień! Po śniadaniu wyruszymy na wyprawę do wsi zamieszkanej przez ludność górską plemienia Hmong, gdzie będziemy mieli okazję zobaczyć jak na co dzień żyją przedstawiciele mniejszości etnicznej. Zapoznamy się z ich strojami, narzędziami czy kuchnią. Poza życiem lokalnej ludności będzie okazja podziwiać prawdziwie dziką przyrodę Laosu, którą trudno spotkać gdziekolwiek indziej na świecie.

10 DZIEŃ

Po śniadaniu, wyjazd busem do Luang Prabang, uroczego miasta oddalonego o około 300 kilometrów na wschód od Pakbeng. Podróż zajmie co najmniej 8 godzin, ze względu na kiepską jakość lokalnych dróg. W trakcie trasy będzie okazja podziwiać dziką przyrodę Laosu, gdzie w dżungli wolno żyją słonie indyjskie czy tygrysy. Po dojechaniu do Luang Prabang, zameldujemy się w hotelu i później zwiedzimy miasto. Kolację zjemy na nocnym markecie, po czym każdy z uczestników będzie mógł zagospodarować czas wedle własnych potrzeb. 

Luang Prabang.

11 DZIEŃ

Po śniadaniu i porannej kawce wyjazd samochodem do punktu startowego, skąd rozpocznie się piesza wędrówka po laotańskich górach. Po drodze odwiedzimy wieś, w której będziemy mieli okazję podziwiać życie lokalnej ludności. Następnie wędrując dalej będziemy podziwiali piękna naturę i góry Laosu. Po około dwóch godzinach spokojnego marszu dojdziemy do jednego z najpiękniejszych wodospadów na świecie – Kuang Si. Wodospad nie  tylko, jest wielopoziomowy, wielokolorowy i bajecznie piękny,
to można zaznać w nim kąpieli! Po umiarkowanie wyczerpującym marszu, kąpiel w czystych i chłodnych wodach wodospadu jest prawdziwie nieziemskim doświadczeniem. Następnie powrót do Luang Prabang i czas do dyspozycji uczestników.

Wodospad Kuang Si.

12 DZIEŃ

Przed śniadaniem oglądanie unikatowej buddyjskiej ceremonii tj. porannego karmienia mnichów, w której lokalna ludność i chętni turyści mogą wziąć czynny udział, dzieląc się darami z mnichami. Po śniadaniu wyjazd do zagrody słoni, gdzie każdy z uczestników będzie miał okazję dotknąć słoni, nakarmić je, a dla chętnych (za dodatkową opłatą) będzie możliwość kąpieli wspólnie ze zwierzętami w pobliskiej rzece. Następnie obiad w lokalnej restauracji oraz powrót do miasta. Wieczorem, w zależności od woli uczestników wycieczki, kolacja przy zachodzącym słońcu, na pływającym po Mekongu statku wycieczkowym.

Ceremonia wręczania jałmużny mnichom.

13 DZIEŃ

W godzinach południowych wylot samolotem do Siem Reap w Kambodży. Po zrealizowaniu wszystkich czynności odprawowych, przejazd tuk-tukami do  hotelu i czas na wypoczynek. W godzinach popołudniowych zwiedzanie przepięknego i kolorowego miasta Siem Rep, gdzie na odwiedzających czeka niezliczona liczba atrakcji. Po wspólnej kolacji, czas do dyspozycji uczestników.

Siem Reap – widok na miasto, stoisko bazarowe i oświetlony nocą most nad rzeką Siem Reap.

14 DZIEŃ

Po śniadaniu przejazd tuk-tukami do jednej z najbardziej znanych atrakcji turystycznych Kambodży tj. zespołu świątyń Angkor Wat, który znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Po drodze przystanek na zakup spersonalizowanych biletów, a następnie zwiedzanie najbardziej atrakcyjnych i ciekawych miejsc w całym kompleksie Angkor Wat. Pozostałości starożytnej cywilizacji Khmerów, które możemy podziwiać do dziś, robią fenomenalne wrażenie na każdym odwiedzającym. Po powrocie do miasta czas do dyspozycji uczestników, który najlepiej spędzić na podziwianiu zakątków pełnego życia miasta Siem Reap.

Napotkane przeze mnie w Angkor Wat przemiłe turystki.

15 DZIEŃ

Podróż do jednego z najciekawszych i najbardziej autentycznych miejsc na mapie Kambodży – gigantycznego jeziora Tonle Sap oraz mieszkającej u jego brzegów i na wodzie społeczności, utrzymującej się z rybołówstwa. Tonle Sap słynie ze zjawiska zwiększania powierzchni podczas pory deszczowej – jezioro powiększa się aż sześciokrotnie! Charakterystyczne tutaj są pływające domy lub całe wioski, które w  większości zamieszkałe są przez Wietnamczyków. W ramach całodziennej wycieczki będzie możliwość spaceru po wsi jak i rejsu po jeziorze. Po powrocie do miasta, czas do dyspozycji uczestników, który najlepiej spędzić na zakupie souvenirów i pamiątek w niezliczonych sklepikach i marketach.

Tonle Sap – pływające domy, świątynia na wodzie i biedniejsze zabudowania.

16 DZIEŃ

Tego dnia, w związku z końcem naszej wspaniałej podróży przetransportujemy się liniami lotniczymi do Bangkoku, gdzie spędzimy jeszcze jedną noc. Będzie okazja na dokonanie ostatnich zakupów w licznych galeriach handlowych i sklepikach, zanurzenie się w nocnym życiu tego magicznego miasta czy po
prostu wypoczynek w świetnym, królewskim hotelu i wizyta na lokalnych nocnych marketach.

17 DZIEŃ

Przelot do kraju z przesiadką w Doha lub Istambule, w zależności od zakupionego biletu.

  • Cena obejmuje:

Noclegi – 1400 PLN

Organizacja + opieka pilota – 1700 PLN

Ubezpieczenie – 200 PLN

  • Cena nie obejmuje:

Biletu lotniczego Warszawa – Bangkok – Warszawa

Każdy z uczestników musi posiadać zabezpieczoną kwotę 1200 USD, z czego finansowane będą:

  • Przejazdy na terenie Tajlandii, Laosu i Kambodży
  • Zaplanowane wycieczki
  • Wizy do Laosu i Kambodży
  • Bilety lotnicze do Siem Reap i Bangkoku
  • Rejs łodzią do Laosu
  • Bilet kolejowy Bangkok – Chang Mai
  • Inne, rzeczywiste koszty wynikające z programu

Ałmaty – dawna stolica z widokiem na górskie szczyty

Wiktoria Cybula

Ałmaty to pierwsza stolica stolica Kazachstanu po odzyskaniu niepodległości od ZSRR, leżąca niespełna 40 kilometrów od granicy z Kirgistanem, w południowo wschodniej części kraju. Miasto pełniło tą zaszczytną funkcję w latach 1991 – 1997. Ałmaty położone jest w pięknej przepełnionej naturą scenerii na tle okrytych śniegiem górskich szczytów pasma Tien-Szan. Swoim charakterem zdecydowanie różni się od futurystycznej i stawiającej na nowoczesność Astany, jednak i tutaj nie brakuje nowoczesnych elementów.

Nowoczesność w Ałmaty.
Katedra Zenkov – Sobór Wniebowstąpienia Pańskiego – jeden z najbardziej niezwykłych zabytków w Ałmatach.

Pierwsza stolica zachwyca atmosferą, spacerując po mieście co rusz trafimy na ciekawe zabytki, nie brak również atrakcji dla miłośników kultury i przyrody. Park 28 Gwardzistów Panfiłowa, nazwany na cześć poległej w walce pod Moskwą jednostki piechoty, jest ulubionym miejscem na spacery zarówno mieszkańców jak i odwiedzających Ałmaty podróżników. W jego zielonej przestrzeni wyróżnia się kolorowa Katedra Zenkov o pięciu zwieńczonych złotem kopułach, która powstała w 1907 roku. Zbudowana jest wyłącznie z drewna przy pomocy specyficznej metody, dzięki której wykorzystanie gwoździ w jej konstrukcji jest minimalne. Wykorzystana w konstrukcji technologia pozwoliła katedrze przetrwać bez uszczerbku nawet trzęsienie ziemi – miasto Ałmaty leży w strefie aktywnej sejsmicznie. Przez pewien okres swojego istnienia katedra wykorzystywana była jako muzeum i hala koncertowa, powracając do użytku sakralnego w 1995 roku. Barwna fasada katedry dorównuje jej wewnętrznemu wystrojowi, pełnemu witraży i ikon.

Miejscem, którego nie można pominąć będąc w byłej stolicy Kazachstanu jest ponad stuletni Zeleny Bazar. W części jadalnej bazaru można skosztować najróżniejszych świeżo przygotowywanych potraw, natomiast w części handlowej zakupić można wszystko od mebli, przez ubrania, ozdoby i materiały, po owoce, warzywa, orzechy czy zioła i przyprawy. Odwiedzając bazar warto skorzystać z okazji i spróbować oferowanych tam lokalnych przysmaków, jak na przykład fermentowanego mleka wielbłąda – shubat, czy kymyz (kumys)- fermentowanego mleka końskiego, a także własnej roboty serów, kiełbas czy świeżo wyciskanych soków owocowych.

Fermentowane końskie mleko – kumys.

W odległości około 300 kilometrów od miasta, znajduje się Park Narodowy Jezior Kolsai. Jego najbardziej nadzwyczajnymi elementami są jeziora Kolsai oraz jezioro Kaindy, do których mimo przynależności do jednego parku, prowadzą osobne wejścia, ze względu na odległe położenie jezior na rozległym obszarze parku. Niezwykłe jezioro Kaindy znajduje się 1900 metrów nad poziomem morza. Wyróżnia się turkusową barwą wody oraz wystającymi z jego tafli uschniętymi drzewami. Powstało zaledwie w 1911 roku wskutek trzęsienia ziemi oraz będącej jego skutkiem lawiny, która przecięła bieg płynącej rzeki. Obecnie głębokość jeziora sięga 25 metrów, a jego długość wynosi około 400 metrów. Woda jeziora nie jest zamieszkiwana przez żadne ryby, a jej temperatura nawet w lato nie przekracza 6°C. Dumą Kazachstanu są trzy górskie Jeziora Kolsai często opisywane jako „Kazachska Szwajcaria”. Otoczone są stromymi górskimi stokami, sprawiając niesamowite wrażenia wizualne, a każde z jezior ma swój własny urok i charakterystyczne cechy. W zależności od pogody i pory roku, jeziora przybierają barwy od zielonej po niebieską. Każde z nich położone jest na innej wysokości: najwyższe znajduje się na 2 800 metrach nad poziomem morza, środkowe 2 250 metrów nad poziomem morza, natomiast najniższe położone jest 1 800 metrów nad poziomem morza.

Jedno z jezior w Parku Narodowym Jezior Kolsai.


Źródła:

  • https://securityinpractice.eu/podroze/azja/kazachstan-kraj-piekny-i-roznorodny/
  • https://kazakhstan.travel/en/where-to-go/region/2/almaty
  • https://visitalmaty.kz/en/priroda/kaindy-lake/
  • https://visitalmaty.kz/en/priroda/kolsai-lakes/
  • https://kazakhstan.travel/en/tourist-spot/206/green-bazaar
  • https://www.lonelyplanet.com/kazakhstan/almaty/attractions/green-market/a/poisig/1384125/356858
  • https://www.lonelyplanet.com/kazakhstan/almaty/attractions/panfilov-park/a/poisig/443066/356858
  • https://www.lonelyplanet.com/kazakhstan/almaty/attractions/zenkovcathedral/a/poi-sig/1384753/356858
  • https://www.advantour.com/kazakhstan/almaty/zenkov-cathedral.htm