Magiczne podróże z Krzysztofem

Rumunia z ogromnym potencjałem!

Autor: Natalia Jurkiewicz

Opracował: Krzysztof Danielewicz, 2024 r.

Weekend majowy 2024 r. i dziewięć dni wolnego to szansa zarazem na wypoczynek, jak i stres, jak ten czas dobrze wykorzystać. Co bym jednak nie myślał i tak do głowy przychodziła mi Rumunia. Kraj położony jeden dzień jazdy z Gniezna, sympatyczni ludzi, pyszne jedzenie i wspaniała natura.

Rumunia to bardzo ciekawy kraj, który graniczy z Węgrami, Serbią, Bułgarią, Ukrainą i Mołdawią, natomiast od wschodu – z Morzem Czarnym. Ma powierzchnię 238 391 km2. Liczba ludności to około 18 mln. Obowiązująca waluta to lei (RON), gdzie 1 USD to około 5 RON. Religią dominującą jest prawosławie. Kraj uważam za wyjątkowo urodziwy, co wynika z jego górzystego charakteru – 30% zajmują Karpaty, które dominują w środkowej części Rumunii.

W związku z tym, że wyjechałem trochę później, pierwszego dnia pokonałem 900 km i dojechałem poprzez Słowację do pięknego i sympatycznego węgierskiego miasta Debreczyna. Miasto, liczące około 200 tys. mieszkańców, w sobotni wieczór 27 kwietnia było trochę rozbawione – kilka otwartych restauracji i barów, kluby z muzyką na żywo oraz wielu młodych ludzi szwendających się to tu, to tam. Pomimo że były to nocne godziny, miasto wyglądało na czyste, ładnie odrestaurowane i niezbyt tłoczne. Można było zauważyć wielu ludzi pochodzących z całego świata: czarnoskórych, o azjatyckich czy arabskich rysach twarzy. Wszędzie panowała bardzo pokojowa i przyjacielska atmosfera.

Zdjęcia 1-7. Debreczyn.

Przenocowałem w spokojnym i położonym blisko centrum hotelu. Rano pobiegałem i miałem okazję zrobić kilka zdjęć centrum Debreczyna w pięknych słonecznych kolorach. Po godzinie 10.00 wyjechałem w kierunku granicy z Rumunią. Na granicy było przede mną tylko jedno auto, więc po dosłownie pięciu minutach oczekiwania znalazłem się po stronie rumuńskiej. Od razu za granicą kupiłem winietę i pojechałem w kierunku Satu Mare. Mijałem wiele większych i mniejszych wsi, które wyglądały pięknie, również dzięki funduszom europejskim. Po drodze zauważyłem wiele punktów z warzywami czy owocami. Gdzieniegdzie można przeżyć szok kulturowy, ponieważ nielubiani przez Rumunów Cyganie szaleli końskimi zaprzęgami. Rumuńscy Cyganie są bardzo biedni i nawet w kwietniu chodzili boso, tradycyjnie żebrząc… Niestety w Polsce wiele osób postrzega Rumunię przez pryzmat tego narodu, myśląc, że Rumun to Cygan. Prawda jest taka, że nie można z wyglądu, w większości, odróżnić Polaka od Rumuna – nie dosyć, że mamy podobny temperament, to także rysy twarzy.

Zdjęcie 8-11. Satu Mare.

W mieście Satu Mare zrobiłem godzinną przerwę na kawkę i zwiedzanie pięknie odrestaurowanego centrum miasta. To już kolejne rumuńskie miasto, które jest świetnie odrestaurowane, z bardzo rodzinną i przyjazną atmosferą. Po miłej przerwie kontynuowałem podróż w kierunku Gór Marmaroskich. Góry Marmaroskie to część Wewnętrznych Karpat Wschodnich na terenie Rumunii i Ukrainy, o długości głównego grzbietu 93 km i obszarze około 2000 km2.

Przez pierwsze 30–40 km droga była prosta, a następnie zmieniła się w krętą (jak to w górach). Dokoła niej rosły piękne liściaste lasy, podobne do tych w naszych Bieszczadach, widać też pastwiska z owcami, dużo krów oraz kóz. Po jakimś czasie zatrzymałem się i zacząłem szukać noclegu. Poprzez Booking znalazłem hotel, który według mapy znajdował się kilka kilometrów od głównej trasy. Po drodze kontaktowała się ze mną poprzez WhatsApp właścicielka – udzieliła mi wszystkich najważniejszych informacji, ponieważ na miejscu była tylko jej matka, która nie mówiła po angielsku. Pytała się, czy wiem, że do hotelu jedzie się 2,5 km polną drogą. Dla mnie nie był to żaden problem. Po drodze spotkałem jeszcze parę przemiłych Polaków, którzy nissanem podróżowali podobnie jak ja, czyli na pełnej improwizacji.

Zdjęcie 12. Cyganie rumuńscy.

Zdjęcia 13-15. Pierwsze widoki na Góry Marmaroskie.

Kiedy dojechałem do hotelu, poczułem się jak w raju. Zresztą po drodze było widać prawdziwe naturalne górskie życie. Hotel oddalony od drogi asfaltowej o około 2,5 km, piękna dolina, gdzie obok rzeki biegnie polna droga, dokoła cudowna i dzika natura. Po przejęciu pokoju zaliczyłem godzinny spacer, idąc polną drogą i podziwiając naturę.

W hotelu, kiedy chciałem opisać dwudniowe wrażenia, dojechał właściciel hotelu, który dał mi wiele ciekawych namiarów na miejsca warte odwiedzenia. Od razu było widać rumuńską gościnność. Pan zapytał, czy wypiję sznapsa, na co ja, jak zawsze, odpowiedziałem, że z przyjemnością. Pyszna i mocna palinka oraz rozmowa trochę się przeciągnęły, ale dzięki temu dowiedziałem się, co bezwzględnie muszę zobaczyć w Rumunii. Powoli układała mi się trasa na kolejne dni. To lubię – Krzysztofa podróże bez planu zawsze wyglądają tak samo. Pierwszego dnia mam ogólny kierunek podróży, która się wypełnia szczegółami w miarę poznawania nowych ludzi. Wszystko tylko po to, aby moi przyszli klienci byli zachwyceni miejscami, w które ich zabiorę.

Zdjęcia 16-20. Hotel i jego okolice.

Kolejnego dnia pojechałem zobaczyć najwyżej położony wodospad w Rumunii. Po około godzinie jazdy dolinami od miejscowości Viseu de Sus, gdzie praktycznie nie można było jechać szybciej niż 50–60 km/h, dojechałem na parking kompleksu Borsa – Cascade Cailor Complex Borsa, gdzie zostawiłem samochód. Następnie kupiłem bilet na wyciąg krzesełkowy i wjechałem na górę. Widoki już z wyciągu były bardzo piękne – wszędzie zielone wzgórza, niektóre z nich jeszcze pokryte śniegiem. Po wjeździe na szczyt należało jeszcze iść około 30 minut, aby zobaczyć przepiękny wodospad, gdzie woda spadała ponad 150 m w dół. Na szczęście nie trafiłem jeszcze na szczyt turystyczny. Po zrobieniu zdjęć udałem się spacerkiem w dół. Po drodze spotkałem grupę sympatycznych Polaków, z którymi wymieniłem się wrażeniami ze zwiedzania Ukrainy i Rumunii.

Zdjęcia 21-28. Rejon wodospadu.

Na dole, wracając autem do hotelu, wstąpiłem do polecanej mi przez właścicielkę hotelu restauracji, gdzie zjadłem pyszny obiad i odpocząłem. Obiad w pięknie położonej restauracji bardzo mnie zrelaksował. Pyszne potrawy, a na zakończenie – kawka, wino i palinka. Kiedy wróciłem do hotelu, postanowiłem iść na spacer po wsi. Wychodząc, natknąłem się na właściciela hotelu, który zasugerował mi trasę przez las pod górę, gdzie na szczycie miałem zobaczyć ośnieżone szczyty innych gór. Droga okazała się dość wymagająca, a dodatkowo zbliżała się noc, przez co chodzenie w nocy po lesie zrobiło się ryzykowne. Kiedy już w końcu wróciłem, pojechałem jeszcze z właścicielami hotelu do ich dwóch innych hotelowych lokalizacji obejrzeć stare drewniane domy pod wynajem. Za bardzo przyzwoite pieniądze można u nich wynająć drewniany dom nad samą rzeką lub na jednym ze wzgórz, będąc całkowicie oderwanym od cywilizacji. Wszystkie leżały przy polnej drodze, otoczone pięknymi zielonymi wzgórzami, a najbliższa droga asfaltowa znajdowała się w odległości 2 km.

Zdjęcia 29-30. Dom turystyczny pod wynajem.

Czas w Rumuni szybko biegnie, szczególnie że to piękny i przyjazny kraj. Jeżdżąc cały dzień po okolicy, mogłem podziwiać cudowne zielone wzgórza i doliny. Kolejnego dnia rano, 30 kwietnia 2024 r. zamierzałem wybrać się na sześciogodzinną podróż jedną z niewielu lub jedyną działająca leśną kolejką wąskotorową. Ciekawostka jest taka, że w Rumunii lokomotywy spalinowe do kolejek produkowano aż do 1986 r. Obecnie kolejka jest prowadzona przez prywatnego właściciela. Widać po liczbie turystów, że był to strzał w dychę. W Rumunii cały czas dostępnych jest kilkaset kilometrów torów kolejowych. Generalnie kolejka służy do wożenia robotników leśnych do lasu i wywożenia ściętego przez nich lasu.

Kolejka w maju rusza o godzinie 9.30 i 10.00, w sezonie kursów jest chyba pięć. Już miałem bilet kartonikowy, w cenie około 85 PLN, przypominał stare polskie bilety w pociągach. Parking był pełen samochodów, zauważyłem także dużo Polaków czy samochodów na polskich numerach rejestracyjnych.

Jadąc kolejką, która startowała z Viseu de Sus, początkowo można podziwiać rumuńskie zabudowania, które później przechodziły płynnie na bardziej naturalne widoki. Po około dwóch godzinach nastąpiła mała przerwa na dolanie wody do parowozu, następnie po około 40 minutach dalszej jazdy dojechaliśmy do stacji końcowej. Na stacji Palatin przygotowano posiłek dla turystów. Można było zwiedzić muzeum, pospacerować po okolicy czy posłuchać dość agresywnej muzyki rumuńskiej, która leciała ze starych, słabej jakości głośników. Droga powrotna okazała się równie urokliwa, a najładniejsze były łuki na biegnącą obok torów rzekę.

Zdjęcia 31-43. Kolejka wąskotorowa.

Po wycieczce, którą polecam każdemu, zadzwoniłem do właścicielki hotelu i zapytałem, co mogę jeszcze zobaczyć. Zaproponowała mi oddaloną o ponad godzinę jazdy autem wieś Breb, która jest bardzo atrakcyjna turystycznie ze względu na dużą liczbę drewnianych domów. Po drodze zatrzymałem się jeszcze we wsi Barsana, w której znajduje się absolutnie cudowny kompleks klasztorny z XIII w., znajdujący się obecnie na liście UNESCO. Zgodnie z lokalną tradycją są to budowle drewniane, kryte gontem, a powstawały pod nadzorem architekta Dorela Cordos. Kompleks klasztorny składa się m.in. z Bramy Maramurskiej, dzwonnicy, przepięknej cerkwi, ołtarza letniego, kaplicy oraz budynków mieszkalnych i gospodarczych. Główna cerkiew z wieżą osiągającą wysokość 57 m przez wiele lat była najwyższym obiektem drewnianym w Europie.

Zdjęcia 44-49. Kompleks Barsana.

Po drodze do wsi Breb miałem okazję podziwiać piękne zielone wzgórza i ciekawe wsie. Szczególnie interesujące okazały się domy drewniane i często ogromne drewniane bramy. Bramy były niesamowicie ciekawie zdobione, przez co przyciągały wzrok. We wsi Breb w kilku miejscach znajdowały się wystawione stragany z oryginalnymi tradycyjnymi rumuńskimi strojami oraz produktami, szczególnie palinką. Można było też wejść do niektórych zagród zrobić zdjęcia czy popróbować lokalnych specjałów. We wsi znajdowała się także bardzo ładnie zdobiona drewniana karczma, oferująca pyszny lokalny posiłek. Widać było, że we wsi mieszają się na przemian współczesne domy ze starymi drewnianymi. Można tam zobaczyć wszystkie elementy rumuńskiej architektury drewnianej, począwszy od kościołów, nagrobków, drewnianych bram, ogrodzeń z desek czy wyplatanych z leszczyny, poprzez drewniane zabudowania gospodarskie i w końcu piękne stare drewniane domy. Wiem, że wielu Polaków ma bardzo negatywne stereotypy na temat Rumunów, które wynikają z obecności w Polsce rumuńskich Cyganów. Prawda jest taka, że są oni bardzo podobni do nas, kraj mają cudowny, podobny do naszych Bieszczad czy Beskidów. Jeśli ktoś szuka biedy w Rumunii, to jej tutaj nie znajdzie, i nawet konie z zaprzęgami, dość tu jeszcze powszechnymi, tego nie zmienią. Widać też dużą sympatię, jaką się darzą ludzie w tym kraju – na każdym kroku się zagadują, dyskutują czy żartują. To naprawdę piękny i godny polecenia kraj.

Na miejscu w znanej drewnianej karczmie zjadłem pyszny tradycyjny obiad – kiełbaski z ziemniakami, krojonymi w kawałki w łupinach. We wsi lokalna ludność wystawiała także swoje rękodzieło czy sprzedawała produkty spożywcze. Po degustacji kupiłem trochę rumuńskiej sławnej palinki domowej roboty. Fajnie wyglądał moment, kiedy pani nalewała z beczki pełnej palinki do butelek ten pyszny trunek. Wcześniej w kilku miejscach widziałem, jak ludzie pędzą beczkami palinkę, pod gołym niebem w biały dzień, bez stresu, że przyjedzie policja i zneutralizuje sprzęt do produkcji, o odpowiedzialności karnej już nie wspominam. Ta sama Unia Europejska, a jak wygląda ona w praktyce. Rumuni mogą dużo więcej niż nasi mistrzowie ducha puszczy w Podlasia. To samo dotyczy jedzenia – prawie każdy we wsi ma tutaj kury, kaczki czy świnie na wolnym wybiegu, dzięki czemu produkują żywność o smaku, który w Polsce jest deficytowy i dostępny dla wybranych, i to jeszcze w wybranych rejonach kraju.

Zdjęcia 50-67. Wieś Breb.

Kolejnego dnia, czyli 1 maja, miałem w planach przemieścić się do Sibiu – miasta, które znałem sprzed lat, kiedy jako żołnierz odbywałem tutaj dwutygodniowe ćwiczenia wojskowe. Pamiętam, że miasto, znane także pod starą nazwą Siedmiogród, robiło na mnie ogromne wrażenie. Piękna, nieźle utrzymana starówka – według niektórych najpiękniejsza starówka Europy Środkowo-Wschodniej – codziennie przyciągała tysiące turystów i samych mieszkańców miasta. Klimat wąskich uliczek, piękne place, koncerty i piękna gra światła szczególnie wieczorem na każdym chyba odcisnęły swoje wrażenie.

Rano zapłaciłem rachunek i po raz pierwszy od dawna nie chciałem wyjeżdżać. Hotel, w którym spędziłem trzy noce, położony był 2,5 km od głównej drogi asfaltowej, pośród gór pokrytych lasem. Dokoła same łąki, na których pasły się konie, krowy, owce czy kozy. Poza tym na każdym kroku słychać śpiew ptaków i szum płynącej nieopodal rzeczki. To wszystko spowodowało, że chciałem się położyć na leżaku, wsłuchać w szum drzew, wypić lampkę rumuńskiego winka i nigdzie się nie ruszać. Niestety, plany należy realizować, podjechałem więc jeszcze 300 metrów do sąsiedniego gospodarstwa, gdzie zakupiłem kozie sery, a w miasteczku – kilka litrów miodu z Karpat, polecanego przez właścicielkę hotelu.

Jadąc kilka godzin na południe przez Rumunię, przez większość czasu miałem okazję pokonywać zakręty i przebijać się prze wyższe i niższe wzgórza. Jazda po tym pięknym kraju to prawdziwa przyjemność. Widząc, gdzie i jak się wypasają zwierzęta, zrozumiałem, dlaczego ich żywność jest tak pyszna. Oczywiście bardzo często można spotkać konie z wozem, ale to nie świadczy o tym, jak by niektórzy chcieli, że to zacofany kraj. Jak wszędzie, wiele osób jest tu jeszcze biedna. Jednak co do zasady drogi są dobre lub bardzo dobre, oczywiście boczne są gruntowe, jak i u nas. Miejscowości są czyste i sukcesywnie remontowane, a ludzie – bardzo mili i sympatyczni. Można też wypić piwko pod sklepem, tak jak u nas kiedyś. Kierowcy, jak i u nas, w większości przekraczają dopuszczalną prędkość o około 20 km, ale jeżdżą bezpiecznie. Nikt tu nie trąbi i nie wymusza pierwszeństwa. Czasami stoi gdzieś policja, ale wszyscy ostrzegają się, więc nie ma problemu. Jeżdżąc po Rumunii, człowiek łapie taki spokój wewnętrzny i luzik.

Po drodze wstąpiłem na dwie godziny do miejscowości Alba Julia. Słynie ona z tego, że znajduje się tam świetnie odrestaurowana cytadela z XVII w., która powstała na terenie, gdzie kiedyś działał fort rzymski. Prawdopodobnie tutaj także kształtowała się państwowość Rumunów, przez co miejsce jest dla nich bardzo ważne. Większość budynków w cytadeli, poza jednostką wojskową, znajduje się w prawie idealnym stanie. Całą cytadelę otaczają fosa i umocnienia, które robią ogromne wrażenie. Zresztą była fosa jest dzisiaj wykorzystywana jako ścieżka spacerowa, znajduje się tam także kilka restauracji. W cytadeli znajduje się kilka muzeów czy kościołów, chętnie odwiedzanych przez licznych turystów. Akurat będąc tam o godzinie 18.00, miałem okazję być świadkiem wejścia kolumny żołnierzy rzymskich z całym orszakiem innych rekonstruktorów i rekonstruktorek. Pamiętam, że kilka lat wcześniej w tym samym miejscu o określonych godzinach odbywała się odprawa wart żołnierzy z okresu XVII w. Ponowny przyjazd do Alba Julia sprawił mi ogromną przyjemność. Jedyny mankament to brak słońca, który znacznie utrudnił mi zrobienie dobrych zdjęć.

Zdjęcia 68-82. Alba Julia.

Po spacerze w Alba Julia dojechałem szybko autostradą do Sibiu. Rumuni mają kilkaset kilometrów autostrad, ale co do zasady jeździ się typowymi drogami, co znacznie ogranicza szybkość przemieszczania się po tym pięknym kraju. Około godziny 19.00 byłem już w Sibiu. Po szybkiej rejestracji w hotelu udałem się spacerem około 2,5 km do centrum miasta, które prawie wcale się nie zmieniło. Piękna architektura, mnóstwo ludzi, restauracje czy lodziarnie. Tak zapamiętałem to miasto i takim je zobaczyłem ponownie.

Po zjedzeniu kolacji w polecanej w internecie restauracji udałem się na kilkugodzinny spacer uliczkami i placykami tego pięknego miasta, gdzieniegdzie zatrzymując się na lampkę pysznego winka. Liczba świetnych, pochowanych na małych placykach czy wąskich uliczkach restauracji czy kawiarni zadowoli każdego turystę czy mieszkańca miasta.

Zdjęcia 83-94. Sibiu nocą.

Kolejnego dnia miałem w planach pojechać kilkadziesiąt kilometrów w góry Karpaty, aby przejechać przechodzącą przez nie słynną Trasą Transfogaraską. Czytałem w internecie, że jest zamknięta do końca czerwca, ale po cichu liczyłem, że może jednak do jakiejś wysokości dojadę. I tak właśnie się stało – dojechałem tylko do pewnej wysokości, skąd można było wjechać kolejką wagonikową nad jezioro Bâlea lub udać się spacerem do podnóża wodospadu. Na miejscu w restauracji zjadłem mici, czyli mielone mięso z grilla podawane razem z pastą kukurydzianą polentą. Następnie udałem się na godzinny spacer do wodospadu i z powrotem. Zauważyłem na miejscu wielu turystów z Polski, którzy przyjeżdżali samochodami prywatnymi i autokarami. Sam spacer do wodospadu nie był zbyt wymagający poza ostatnimi 10 minutami trudnych podejść. Wysiłek się opłacał a widoki były piękne, brakowało tylko trochę słońca do ładnych zdjęć.

Wracając powoli krętymi drogami, natknąłem się na najlepszy widok tego dnia. Na parkingu przy drodze leżał sobie piękny niedźwiedź. Leżał i nic sobie nie robił z przejeżdżających samochodów. Reagował tylko bardzo dynamicznie w momencie, gdy ktoś rzucał mu coś do jedzenia. Jednak po chwili znowu się kładł i czekał na kolejną porcję darmowego jedzenia. Niesamowity widok. Nie ukrywam, że jadąc do Rumunii, miałem nadzieję, że spotka mnie szczęście i zobaczę misia, których podobno jest w tym kraju około 13 tys. Przy 300 naszych polskich misiach to ogromna liczba. Patrzyłem na niego chyba z 20 minut z odległości może 4–5 m bez ryzyka, że coś mi się może przydarzyć.

Zdjęcia 95-106. Wycieczka pod wodospad.

Po powrocie do Sibiu przez kilka kolejnych godzin spacerowałem po starówce tego pięknego i turystycznego miasta. Na każdym kroku można tu zjeść smaczny regionalny posiłek czy napić się dobrego rumuńskiego wina. Późnym wieczorem zatrzymałem się na degustację w małej kawiarni w bardzo bocznej uliczce. W większości restauracji obsługa mówi świetnie po angielsku. Miasto ma wiele do zaoferowania turystom – zarówno w samym mieście, jak i w odległości 30 minut jazdy samochodem do najbliższego pasma górskiego.

Zdjęcia 107-120. Sibiu.

Ostatni cały dzień w Rumunii, 3 maja, spędziłem mocno w ruchu. Od właścicieli pierwszego hotelu na północy Rumunii dostałem namiary na trzy punkty, które bezwzględnie chciałem zobaczyć. Pierwszy to przepiękna wieś Rimatea, zamieszkała przez Węgrów. Licząca sobie kilkaset lat miejscowość powstała w związku z odkryciem rud żelaza. Obecnie jest znana ze swojej bezcennej i przepięknej architektury, którą można podziwiać, gdyż zachowało się ponad 140 oryginalnych domów. Sama miejscowość położona jest pomiędzy dwoma pasmami wzgórz. Na miejscu można pospacerować i spróbować lokalnych specjałów. W okolicznych wsiach oferowane są też wyroby prosto z gospodarstwa.

Zdjęcia 121-124. Piękne wsie mijane na trasie do miasta Rimatea.

Zdjęcia 125-137. Piękne miasteczko Rimatea.

Po wizycie w węgierskiej wsi pojechałem do miasta Turda, które słynie z kolei z otwartej dla zwiedzających kopalni soli – Salina Turda. Znajduje się ona kilka kilometrów od samego miasta. Przed nią mieszczą się parking i mały budynek administracyjny, gdzie za cenę 60 RON kupujemy bilet i zwiedzamy kopalnie. Do kopalni schodzimy długimi na kilkadziesiąt metrów schodami. Następnie odwiedzamy różne sale solne powstałe po wydobyciu soli. Dwie największe i robiące ogromne wrażenie są ze sobą połączone. Do pierwszej zjeżdżamy windą kilkanaście pięter w dół. Znajduje się w niej m.in. koło, gdzie na fotelach możemy oglądać salę z wysokości, amfiteatr czy sala do gry w tenisa stołowego.

Z pierwszej sali zjeżdżamy windą kolejne kilkanaście pięter w dół. W tej sali mamy jezioro, po którym możemy pływać łódkami, kładkę nad jeziorkiem czy miejsca do wypoczynku i wdychania powietrza pełnego soli. W kopalni udostępnionych jest jeszcze kilka innych mniejszych sal, gdzie możemy poznać historię tego miejsca. Wszystko zorganizowano na bardzo wysokim poziomie, co zasługuje na pełne uznanie i rekomendacje.

Zdjęcia 139-146. Kopalnia soli Salina Turda.

Zdjęcia 147-159. Miasto Kluż Napoka

Na zakończenie tego ciekawego dnia dojechałem w końcu do bardzo dużego i bogatego miasta Kluż Napoka. Z opowieści moich pierwszych gospodarzy wynikało, że jest to drogie, ale piękne i zarazem bogate miasto. Pospacerowałem po nim z dużym zainteresowaniem. Dużą część starego miasta pięknie odrestaurowano, choć część budynków, skwerów i ulic w dalszym ciągu jest remontowana. Miasto rzeczywiście jest duże, a budynki w nim – reprezentacyjne i w większości bardzo ładnie zrobione. Przeszkadzać może trochę ruch uliczny, w związku z dużym natężeniem ruchu samochodowego. Spacer po starówce – bardzo dużej i poprzecinanej ruchliwymi ulicami – może trochę zmęczyć. Z kolei na pewno nie zachęcają do aktywnego życia nocnego wysokie ceny, które osiągają poziom Warszawy, i to samego centrum.

Ostatni dzień to już powrót do Polski. Odległość z Kluż Napoki do Gniezna wynosi około 1150 km. Przejazd po Rumuni to ponownie była przyjemność podziwiania gór i możliwość zjedzenia pysznego posiłku w restauracji przy drodze z widokiem na góry. W mijanych wsiach można nabyć lokalne produkty spożywcze lub przemysłowe. Niedaleko od granicy mijałem kolejne duże miasto Oradea, skąd już biegła do granicy z Węgrami nowa autostrada. Kiedy wjechałem do Węgier, miałem wrażenie, że ich piękne i nowe autostrady zostały zbudowane tylko po to, aby Polacy mogli sprawnie podróżować do Rumunii. Jest bardzo mały ruch, a 80% mijanych samochodów miało polskie tablice rejestracyjne. Następnie Słowacja – tutaj w drodze do granicy z Polską już nie wszędzie są autostrady, ale wolną jazdę rekompensowały cudowne widoki na słowackie góry. Słowacja naprawdę ma duży potencjał turystyczny, który w trakcie jazdy zdecydowałem w przyszłości zbadać. Szczególne wrażenie na trasie robił zamek w Starej Lubowni, którego jednak ze względu na brak czasu nie zwiedziałem.

Zdjęcie 160. Słowacki zamek Stara Lubownia.

Podsumowując, był to kolejny mój wyjazd do Rumuni, pierwszy taki długi, i powiem szczerze, że znowu mam niedosyt, że tak mało zdążyłem zobaczyć. W Polsce panuje na temat Rumunii wiele krzywdzących stereotypów, a jest to naprawdę przepiękny górzysty kraj, który ma wiele do zaoferowania nawet najbardziej wymagającym turystom i podróżnikom. Rumunia to kraj bardzo ambitny, który szybko się modernizuje – budowane są drogi, odrestaurowywane starówki w małych i większych miastach. Wsie dbają o drogi, chodniki, zieleń, wszędzie jest czysto i spokojnie. Ludzie są bardzo przyjaźni i nawet jeśli nie mówią po angielsku, starają się porozumieć. Największy atut to pyszne i zdrowe jedzenie. Warto spróbować mici, pączków czy zup – wszystko jest poza tym świetnie doprawione.